Maj 2014

"Hunley" Okręt podwodny z czasów amerykańskiej wojny secesyjnej.

Długo oczekiwana konserwacja okrętu podwodnego o nazwie „Hunley”  rozpoczęła się kilka tygodni temu w Warren Lasch Conservation Centre W USA. "Hunley" był pierwszym okrętem podwodnym, który przeprowadził udany atak zakończony zatopieniem jednostki wroga.

 

Okręt poszukiwano od dawna jednak dopiero w 1995 roku ekipa poszukiwaczy sponsorowana przez pisarza Cliva Cusslera odnalazła zatopiony okręt u wybrzeży portu Charleston. „Hunley” został wydobyty 8 sierpnia 2000 roku i poddany wstępnym zabiegom konserwacyjnym, które na 14 lat zabezpieczyły cenny zabytek poprzez zanurzenie go w zimnej wodzie pod niskim napięciem elektrycznym.

 

Konserwacja okrętu jest bardzo trudnym zadaniem. Największym problemem zespołu konserwatorów jest rozmiar jednostki. 12 metrowy okręt został umieszczony w specjalnie w tym celu wybudowanym basenie, który wypełniono ponad 200 tys litrów roztworu składającego się w 99% z wody i 1% wodorotlenku sodu.

 

Roztwór w którym zanurzony jest okręt usunie grubą warstwę piasku i muszle skorupiaków które przez 136 lat kolonizowały kadłub, najważniejsze jednak jest to, że z kadłuba zostanie usunięta sól czyniąca największe spustoszenie, powodując powolny rozpad jednostki.

Badacze mają nadzieję, że tak oczyszczony kadłub da ostatecznie odpowiedz na pytanie co spowodowało zatonięcie okrętu, a także da unikalny wgląd w szczegóły konstrukcyjne okrętu. Cały proces może potrwać nawet kilka miesięcy aż do całkowitego usunięcia soli.

 

W roku 1863 po nieudanych próbach z okrętami Pioneer i Pioneer II o napędzie elektrycznym, Horacy .L. Hunley projektant i inwestor skonstruował okręt o napędzie mięśniowym. Okręt wybudowano w portowym miescie Mobile w stanie Alabama, i po pomyślnych testach (załoga przeprowadziła kontrolowane osiadanie na dnie i pozostał pod wodą przez ponad 2 h) przetransportowano koleją do Charleston. W Charleston okręt miał pomóc w przełamaniu blokady założonej przez flotę północy na ten ważny port konfederatów.

 

Załoga 12 metrowej jednostki o wyporności 6,8 tony składała się z 9 ludzi, 8 korbiarzy i dowódcy będącego jednoczesnie sternikiem , korbiarze napędzali srubę napędową  przy pomocy  wału korbowego za pośrednictwem przekładni, taki napęd zapewniał jednostce prędkość do 4 węzłów.

 

Do oświetlania wnętrza okrętu używano jednej swiecy, która paliła się przez około 25min. Tracąca płomień swieca stanowiła także wskaźnik informujący załogę o potrzebie wynurzenia i wymiany powietrza. Do pomiaru głębokości używano barometru rtęciowego a do nawigacji kompasu.

 

Uzbrojenie okrętu stanowiła początkowo mina wypełniona 40 kg prochu holowana na 61 metrowej linie. Atak taką miną polegał na tym, że okręt musiał przepłynąć pod stojącą  jednostką wroga i wynurzyć się po drugiej stronie i kontynuować holowanie miny, która w momencie uderzenia w burtę atakowanego okrętu eksplodowała.

 

 

Skomplikowana procedura wymagająca sporego doświadczenia załogi spowodowała, że minę holowaną zastąpiono miną wytykową, czyli porostu ładunkiem wybuchowym zatkniętym na długiej tyczce zakończonej harpunem. Załoga musiała w tym przypadku staranować pod linią wody wrogi okręt i wbić w jego kadłub tyczkę z przymocowaną do niego miną. Detonacja miny następowała po wyczerpaniu się liny rozwijającej się w czasie wycofywania się okrętu podwodnego na bezpieczną odległość.

 

Prymitywizm konstrukcji powodował, że jednostka była bardzo niebezpieczna dla swojej załogi (problemy z wypoziomowaniem w zanurzeniu). W czasie testów i przygotowań przed atakiem doszło do trzech wypadków, które zakończyły się tragicznie dla członków załogi. W jednym z wypadków fala wywołana przez przepływający parowiec zatopiła okręt, z wnętrza jednostki udało się wydostać tylko kapitanowi Johnowi Payne

W kolejnym wypadku kiedy okręt przewrócił się do góry dnem udało się uratować ponownie kapitana i dwóch członków załogi. W trzecim wypadku zginęła cała załoga oraz konstruktor i budowniczy  okrętu Horacy .L. Hanley, który wyprowadził okręt na cwiczenia bez pozwolenia dowódcy okrętu przebywającego poza portem.

 

Także tym razem okręt wydobyto i wyszkolono nową załogę pod dowództwem Georga Dixona. W czasie szkolenia żaden z symulowanych ataków się nie powiódł, jednak pomyślne zanurzenia i wynurzenia pokazały, że rozwiązano wcześniejsze problemy i okręt nadaje się do przeprowadzenia ataku.

 

 

17 lutego 1864 roku „Hunley” wyszedł w rejs z rozkazem ataku na okręty blokady. Kapitan Dixon obrał na cel slup USS „Housatonic” Załoga okrętu podwodnego nie wiedziała, że flota północy spodziewa się ataku poinformowana przez dezerterów z armii połódnia.

 

Dowództwo floty Unii wydało rozkaz zabezpieczenia okrętów sieciami oraz prowadzenia ciągłej obserwacji powierzchni morza. Kapitan Dixon po zmierzchu dał rozkaz wynurzenia w celu zlokalizowania celu. Wtedy to obserwatorzy na USS „Housatonic” dostrzegli światło swiecy przebijające się przez grube szkło przyrządów obserwacyjnych w kopule dowódcy.

 

„Hunley” był już jednak zbyt blisko by załoga okrętu Unii mogła użyć swych ciężkich dział. „Hunley” pod ostrzałem broni lekkiej na ostrzał której okazał się odporny, dokonał precyzyjnego manewru umieszczając minę na burcie wrogiego okrętu.

Po wycofaniu się pod ciągłym ogniem załogi USS „Housatonic” mina została zdetonowana, potężna eksplozja wywoła wybuch w magazynie amunicyjnym pieczętując los USS „Housatonic” okręt Unii przełamał się na pół i zatonął w 5 minut. "Hunley" zdołał jeszcze nadać sygnał swietlny informujacy o powodzeniu ataku po czym zatonął z nieznanych do dzis przyczyn. 

 

 

W czasie swej krótkiej służby „Hunley” pochłonął życie 35 marynarzy, jednak przeszedł do historii przeprowadzając pierwszy skuteczny atak podwodny. Okręt wydobyto 8 sierpnia 2000 roku, dzięki badaniom DNA przeprowadzonym przez specjalistów medycyny sądowej udało się zidentyfikować z nazwiska wszystkich członków poległej załogi. W 2004 roku odbył się uroczysty pogrzeb członków załogi na , który przybyły tysiące ludzi.

Nieznany garnizon Rzymski odnaleziony w sercu Niemiec

Archeolodzy odkryli duże koszary armii rzymskiej w Turyngii niedaleko miasteczka Hachelbich w srodkowych Niemczech. Obóz zajmujący obszar 18 hektarów mógł pomieścić legion liczący 5000 żołnierzy. Jego lokalizacja może sugerować, że był to umocniony punkt w sercu terytorium German służący jako baza wypadowa dla wypraw głęboko na wschód.

 

Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że koszary znajdują się setki kilometrów na wschód od limesu na linii Renu. Dotychczas historycy i archeolodzy uważali, że po klęsce zadanej legionom rzymskim w 9 r  n.e  w bitwie w Lesie Teutoburskim,  Rzymianie z rzadka zapuszczali na wschód od Renu i napewno nie utrzymywali stałych baz wojskowych na terytorium plemion germańskich. Nowe znalezisko stawia znak zapytania nad dotychczasową wiedzą i zmusza do poszukiwań.

 

Na slady stałego garnizonu w którym odkryto cztery piekarnie  natrafiono po raz pierwszy w 2010 roku podczas prac archeologicznych poprzedzających budowę nowej drogi. Do tej pory przeprowadzono badania na 2 hektarach jednak badania dokonane przy pomocy georadaru wskazują, że obszar obozu jest wielokrotnie większy. Na podstawie datowania znalezisk z terenu obozu wykonanych metoda C14 wiek stanowiska okresla się na II w.n.e. Prace archeologiczne trwają, hojnie sponsorowane przez rząd Niemiec i Turyngii.

 

Bitwa w Lesie Teutoburskim była punktem zwrotnym w kampanii podboju ziem germańskich. Totalna klęska poniesiona przez legiony rzymskie zahamowała dynamiczną ekspansję Rzymu na tereny German.

W bitwie obok plemienia Cherusków pod dowództwem Arminiusza, wodza Cherusków i całej koalicji germańskiej w liczbie około 40,000 wojowników wzięły udział plemiona Chattów, Brukterów i Marsów, po stronie Rzymian walczyły legiony XVII, XVIII, XIX z kontyngentem kawalerii i najemników w liczbie 30,000 pod wodzą Publiusza Kwinktyliusza Warusa.

 

Od samego początku rzymska wyprawa nie przebiegała pomyślnie. Warus okazał się wodzem lekkomyślnym. Poprowadził swą armie głęboko w zalesione górskie rejony gdzie czekała na niego pułapka zastawiona przez Arminiusza. Dodatkowo jesienne deszcze  rozmyły wąskie górskie dukty i uczyniły teren grząskim, utrudniając ciężkozbrojnym legionistom poruszanie się w tym trudnym terenie.

 

Pewny siebie Warus nie rozesłał zwiadowców a jego armia ku zaskoczeniu German nie maszerowała w ubezbieczonym szyku bojowym lecz była rozciągnięta na dystansie15 km obciążona taborami z pałętającymi się wszędzie ciurami obozowymi, jednym słowem wędrujący piknik!

W tej sytuacji German nie trzeba było namawiać do ataku. Uderzyli oni z zaskoczenia zadając Rzymianom duże straty. Rzymianie zdołali odeprzeć ten atak i utworzyli na noc warowny obóz. O poranku Rzymianie zdołali się wyrwać z okrążenia i kontynuowali marsz pod ciągłym atakiem w kierunku otwartego pola. W czasie nocnego przemarszu Rzymianie weszli w sam srodek przygotowanych kamienno-ziemnych umocnień u podnóża góry Kalkriese niedaleko dzisiejszego Osnabruck. Pod osłoną polowych fortyfikacji Germanie zadali Rzymianom duże straty.

 

Ostatni desperacki atak Rzymian na umocnienia German nie przyniósł sukcesu, krótko potem na wyczerpanych Rzymian uderzyły hordy germańskie dopełniając  zniszczenia. Klęska była zupełna z 30.000 żołnierzy ocalało kilkuset wziętych do niewoli i kilkunastu którym udało się uciec przez bagna. Warus odcięty od ostatniej drogi ucieczki przez bagna, popełnił wraz ze swym sztabem samobójstwo.

 

Zhańbione klęską legiony utraciły w walce swe prestiżowe insygnia, imperialne orły i z tego powodu żaden legion w armii rzymskiej nigdy już nie nosił numerów pokonanych jednostek. Na wiesć o klęsce Oktawian August miał zawołać „Quinctili Vare, legiones redde!” co znaczy „Warusie oddaj moje legiony!”

 

W latach 15 i 16 Rzymianie pod wodzą utalentowanego i kochanego przez żołnierzy i lud Rzymu Germanika, ojca szalonego Kaliguli. Dokonali kilku zwycięskich wypraw w głąb terytorium germańskiego odzyskując nawet 2 z 3 utraconych orłów imperialnych i  dokonując pogrzebu kosci poległych Rzymian.

 

Koszty wypraw pomimo odnoszonych sukcesów okazały się zbyt duże i cesarz Tyberiusz odwołał Germanika i ekspansja Rzymu na wschód została zatrzymana ostatecznie na linii Renu. Jednak najnowsze wykopaliska pokazują, że ograniczona obecność militarna Rzymian daleko na wschód od Renu została zachowana na następne dziesięciolecia.   

 

 

Berserker, niustraszony wojownik czy odurzony szaleniec?

Słowo „berserk” jest dzisiaj używane w celu opisania zachowania osoby, która działa w sposób irracjonalny w stanie wielkiego wzburzenia, nie będąc w stanie kontrolować swojego postępowania.

 

W czasach wczesnego średniowiecza berserkerem nazywano wojownika skandynawskiego, który w walce wykazywał wyjątkową furię i odwagę. Będąc w swego rodzaju transie wykazywali się ponadprzeciętną siłą nie zważając na zadane im rany.

 

Berserkowie formowali drużyny bojowe, najmowane przez arystokrację i rządzących władców. Pełnili oni funkcję gwardii przybocznej władcy a także elitarny rdzeń królewskiej armii. Często żyli z grabieży i rozboju, a wiele przestępstw uchodziło im płazem ze względu na to, że mieli opinie niepoczytalnych będąc w szale bitewnym.

W celu wywołania dodatkowego przerażenia u przeciwnika często stwali do walki bez zbroi, dokonując samookaleczeń, nosili skóry wilcze i niedzwiedzie, stąd własnie pochodzi nazwa berserk co w staronordyjskim znaczy „skóra niedzwiedzia”.

 

 

Według legend berserker był wybrańcem oraz czcicielem Odyna, najwyższego bóstwa Skandynawów. Berserker był niezniszczalny i ani ogień ani żadna broń nie była w stanie powstrzymać berserkera w szale bitewnym. Do naszych czasów zachował się opis szału bitewnego berserków. Snorri Sturluson tak ich opisuje w swej sadze Ynglinga.

„  Jego (Odyna) ludzie rzucili się naprzód bez zbroi, byli jak wsciekłe psy albo wilki,     gryzli swe tarcze, i byli silni jak niedzwiedzie albo dzikie woły, i zabijali ludzi jednym ciosem, ale ani ogień ani żelazo nie były ich w stanie powstrzymać  ”

 Powyżej pionki do gry przedstawjające berserków odnalezione w Wielkiej Brytanii

 

Do dzis pozostaje zagadką to, w jaki sposób ci straszni wojownicy doprowadzali się do stanu transu i szału bitewnego, objawiającego się przed bitwą, gryzieniem tarcz a nawet siebie samych, wszystkiemu towarzyszył skowyt i zwierzęce charczenie.

 

Według jednej z teorii w celu wywołania pożądanego stanu wojownicy wypijali przed bitwą wywar z muchomora z gatunku  „amantia muscaria” posiadającego właściwości halucynogenne(wskazywać na to mogą przekazy, że po bitwie wojownik musiał kilka dni odpoczywać, otumaniony i osłabiony). Specjaliści z dziedziny botaniki sugerują także użycie rośliny znanej jako woskownica europejska, powszechnie używanej w browarnictwie do czasu zastąpienia jej chmielem. Wyciąg z tej rośliny jest toksyczny i może powodować zatrucia.

Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem jest teoria o praktykowanej przez berserków autosugestii. Co w połączeniu z rytuałami religijnymi wspomaganymi przez alkohol lub inne substancje zmieniające stan psychofizyczny, doprowadzało wojowników do stanu umysłu w którym zachowywali się jak wilki lub niedzwiedzie, których cechy i siłę chcieli przejąć i wykorzystać w bitwie.

 

Czasy berserków zakończyły się  po przyjęciu chescijaństwa w Skandynawii. W 1015 r   jarl Eirikr Hakonarson jeden z władców w Norwegii wyjął spod prawa berserków. Także w Islandzkim kodeksie prawnym Gragas znalazł się zapis zakazujący tego procederu. Z nastaniem XII w zorganizowane drużyny berserków, traktowane jako wyrzutkowie społeczni ostatecznie zniknęły.

 

 

Polskie flagi nad Berlinem. Prawda czy mit?

Za trzy dni, 8 maja obchodzić będziemy 69 rocznicę zakończenia II Wojny Światowej. W ostatniej wielkiej ofensywie na froncie wschodnim nie zabrakło żołnierzy polskich.

 

W operacji berlińskiej mającej na celu okrążenie i zdobycie Berlina wzięły udział obie polskie armie 1 Armia Wojska Polskiego oraz 2 Armia Wojska Polskiego. Początkowo jednostki WP nie były przewidziane przez Rosjan do udziału w ostatecznym szturmie Berlina.

 

Jednak zręczny polityk jakim na pewno był Stalin postanowił wykorzystać propagandowo (tylko na terenie Polski) udział Polaków w zdobyciu stolicy III Rzeszy. Po namowach kierownictwa polskich komunistów Stalin zezwolił na udział  1 Dywizji Piechoty im Tadeusza Kościuszki w szturmie Berlina. Kościuszkowców i kilka mniejszych jednostek wsparcia wydzielono ze składu 1 Armii Wojska Polskiego i wysłano do Berlina.

 

Ciężkie walki o Berlin, okupione dużymi stratami. Uwieńczone zostały triumfalnym zatknięciem biało czerwonych flag w kilku punktach zdobytego Berlina. I tu zaczyna się problem, wiemy na pewno, że polskie flagi zostały zawieszone na Bramie Brandenburskiej oraz na Kolumnie Zwycięstwa w parku Tiergarten ale opinie są podzielone czy nasza flaga powiewała na budynku Reichstagu.

 

Według jednych Polska flaga zawisła na Reichstagu, według innych próba zawieszenia flagi zakończyła się strzelaniną pomiędzy Polakami i Rosjanami, którzy z Polakami nie chcieli się dzielić zwycięstwem i nie dopuszczali naszych do zawieszenia flagi w tym prestiżowym miejscu.

                Powyżej moment zawieszenia polskiej flagi na Kolumnie Zwycięstwa w Parku Tiergarten

 

Od tamtych wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat, pamięć tych którzy byli w tym czasie w Berlinie jest zawodna a wiele osób, które mogłyby cos na ten temat powiedzieć już nie żyje. Zachowało się jednak kilka relacji z przebiegu tamtych wydarzeń, prześledźmy je.

 

Zapytani o incydent w Reichstagu weterani, którzy zawiesili trzy flagi na Kolumnie Zwycięstwa Antoni Jabłoński oraz Ludwik Skokuń nic o takim zajsciu nie słyszeli a i flagi na Reichstagu nie widzieli. Antoni Jabłoński twierdzi, że żadnej strzelaniny z Rosjanami nie było, było za to „bratanie się i strzelanie na wiwat”. Prezes Koła Tradycji 1 Dywizji Piechoty Lech Kryłuk także nie wierzy w całą opowiesć o strzelaninie z Rosjanami i także twierdzi, że flagi na Reichstagu nasi żołnierze nie zatknęli.

 

Zgoła odmienną wersję przedstawia Wojciech Fabian policjant i miłośnik historii. W swym poscie na forum Odkrywca.pl przytacza wersję wydarzeń zasłyszaną od swego krewnego nie żyjącego już Mieczysława Kossakowskiego, zwiadowcy w 1DP. Według Kossakowskiego grupa polskich żołnierzy została zaatakowana przez Rosjan podczas zawieszania flagi.

 

Po krótkiej strzelaninie Polacy zostali rozbrojeni i aresztowani. Tych, którzy przypatrywali się starciu odesłano na tyły z dodatkowym przydziałem jedzenia i wódki i z przykazem milczenia na temat incydentu. Natomiast uczestnicy zajscia mieli być odprowadzeni i rozstrzelani na uboczu. Tak twierdzili świadkowie zajscia odprowadzani pod eskortą z okolic Reichstagu. Egzekucji nikt nie widział lecz świadkowie słyszeli strzały.

 

Istnieje jeszcze relacja pani ppor Teofili Bojkowskiej. 90 letnia dzis weteranka raniona pod Lenino, służyła w Berlinie jako zastępca szefa stacji telefonicznej. Pani Bojkowska twierdzi kategorycznie, że widziała flagę na Reichstagu. Widziała ją kiedy  kwatermistrz jednostki major Nabela zabrał ją pod Reichstag swoim łazikiem. Powiedziano jej tam, że flagę zawiesił polski saper ale jego  nazwiska nie pamięta. Flagę na Reichstagu widziała także Hanna Janicka służąca przy radiostacji.

 

Ppor Bojkowska także twierdzi, że żadnej strzelaniny nie było ale dochodziło do rękoczynów pomiędzy Polakami i Rosjanami.

„Były tam utarczki, bo Polacy chcieli zawiesić a Rosjanie się nie zgadzali. Nawet do rękoczynów dochodziło bo to wojna była a chłopaki bitni”

Zapytana o strzały powiedziała

„Strzelaniny nie było ale było nieporozumienie”

Jak widać historia flagi na Reichstagu po latach stała się swego rodzaju pół legendą  i tak chyba trzeba ją traktować. Jednak pamiętajmy, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy, i cos się pod Reichstagiem na pewno wydarzyło pomiędzy „sojusznikami”