Sierpień 2015

Czy zaginione złoto Hitlera znajduje się w Wałbrzychu?

Doniesienia na temat odnalezienia zaginionego pociągu  pojawiły się po raz pierwszy w połowie sierpnia. Początkowo wszyscy uznali to za kaczkę dziennikarską typową dla sezonu ogórkowego. Jednak szczegółów przybywało i sprawa zrobiła się bardzo poważna. Zwłaszcza, że w sprawie zaczęli zabierać głos nie tylko lokalni politycy ale i ci zajmujący wysokie stanowiska na szczeblu centralnym.

 

O odnalezionym na Dolnym Śląsku tajemniczym pociągu, dowiedział się cały świat. To gigantyczna promocja dla Polski praktycznie za darmo. Widać, że nasze władze są przytłoczone skalą potencjalnego znaleziska, a reakcje międzynarodowe i presja obcych sił mających chrapkę na przejęcie skarbu lub choć jego części dopiero się zaczyna. Odnalezienie pociągu pełnego skarbów w 70 lat po wojnie byłoby  sensacją  wielkiego kalibru.

 

Wszystko wskazuje na to, że nasze władze podchodzą do tych rewelacji bardzo poważnie i bynajmniej nikt nie klasyfikuje tego jako wakacyjny żart. Ministerstwo Kultury wezwało dzisiaj, aby poszukiwacze skarbów darowali sobie eksplorację okolic Wałbrzycha, bo nawet jeśli znajdą pociąg to należy on przede wszystkim do skarbu państwa, a przy okazji, zdaniem ministerstwa, osoby takie narażają się na niepotrzebne ryzyko, bo pociąg z pewnością jest zaminowany, co może być groźne nawet po siedmiu dziesięcioleciach.

 

Okazuje się, że słuszne były przypuszczenia zakładające, że o ewentualnej dokładnej lokalizacji zamaskowanego pociągu wiedział ktoś kto uczestniczył w akcji jego ukrycia. Według legendy wyglądało to dość paskudnie i kolejarze, którzy ze Świdnicy przewieźli pociąg do Wałbrzycha zostali zamordowani. Nie jest do końca jasne czy stało się to już wtedy gdy ów pociąg wjechał do tunelu, który go pogrzebał na siedem dekad, czy też stało się to wcześniej.

 

Z najnowszych informacji wynika, że o lokalizacji pociągu powiedział na łożu śmierci ktoś kto wiedział przez te wszystkie lata gdzie znajduje się skarb. Potomek Niemca, który wszedł w posiadanie tej tajemnicy postanowił znaleźć partnera, dzięki któremu operacja spieniężenia tego znaleziska stanie się łatwiejsza. Najpierw potwierdzono lokalizację za pomocą zdjęć z georadaru, które potwierdziły, że pociąg się tam znajduje, a potem wykorzystano je jako dowody w trakcie rozmów z władzami, które przytomnie prowadzone są przez kancelarię prawniczą.

 

Sytuacja jest zdecydowanie bezprecedensowa,, ponieważ wcześniej zdarzały się znaleziska w postaci pojedynczych czołgów czy dział samobieżnych, ale nigdy nie doszło do znalezienia pociągu. Prawdopodobnie bez wytycznych osoby uczestniczącej w jego ukrywaniu, prawdopodobnie jakiegoś SS-mana, tajemnica ta byłaby nieodkryta jeszcze przez wieki.

 

Polskie władze cały czas wypowiadają się na ten temat ostrożnie. Nikt nie neguje, że pociąg istnieje, bo jest na to zbyt wiele dowodów, ale skala znaleziska wyraźnie przeraża lokalnych oficjeli. Teraz przydałoby się, aby ktoś zdołał przekuć tę sensację w wielki PR-owski sukces Województwa Dolnośląskiego, które jest pełne tajemnic z czasów II Wojny Światowej. Potencjalnie są to skarby, których wartość ciężko oszacować.

 

Sprawą zainteresowali się też Rosjanie. Naród, który kradł i pociągami wywoził z Dolnego Śląska i Polski całe fabryki, śmie teraz pouczać nas co powinniśmy zrobić z tym znaleziskiem. Wynajęty przez nich prawnik twierdzi, że przedstawiciele Rosji powinni brać udział w ustalaniu składu ładunku, który zostanie odkryty, jeżeli pociąg ten zostanie rzeczywiście wyciągnięty. Zdaniem Rosjan, Polska jest zobowiązana do zaangażowania międzynarodowych ekspertów, tak aby była pewność o jakim znalezisku  jest mowa.

 

Także Niemcy, którzy zrównali nasz kraj z ziemią i obrabowali nas do cna w czasie ostatniej wojny, co cofnęło nasz kraj w rozwoju o trzy pokolenia, na wszelki wypadek przypominają nam czyje jest to mityczne złoto. Najczęściej pojawiającą się teorią na temat pochodzenia złota, jest teoria o depozytach wrocławskich banków. Rzeczywiście depozyty wrocławskich banków zostały wywiezione z miasta zanim Rosjanie zdołali zamknąć pierścień okrążenia wokół miasta, to jest fakt dobrze znany badaczom.

 

Depozyty wyjechały fizycznie z Wrocławia i nigdy nie pojawiły się ponownie fizycznie ani też w dokumentacji jakiegoś banku za granicą jako depozyty z Wrocławia. Być może był to zabieg celowy a złoto z Wrocławia zostało po prostu włączone do systemu bankowego bez ujawniania jego pochodzenia. Być może jednak depozyty zostały  ukryte właśnie w niedokończonych i ciągle ukrytych sztolniach, które Niemcy budowali w kompleksach górskich otaczających Wałbrzych.

 

Oczywiście w kolejce po skarb, którego jeszcze nawet nie ma, łokciami zaczyna się rozpychać Światowy Kongres Żydów z Nowego Jorku. Bo jak przecież wiadomo, naziści nie mieli swojego złota, a każde złoto nazistowskie z wielkim prawdopodobieństwem należało do Żydów i im zostało zrabowane. Szef tej wpływowej i potężnej organizacji Robert Singer w oświadczeniu wydanym w Nowym Jorku podkreślił, że złoto może pochodzić z grabieży mienia żydowskiego. Oraz, że władze polskie podejmą właściwe kroki w tym zakresie.

 

Zaznaczył, że jeśli nie uda się odszukać prawowitych właścicieli żydowskich, zrabowane dobra powinny zostać przekazane na pożytek polskiej diaspory żydowskiej, która  jak to się wyraził nigdy nie była należycie przez Polskę skompensowana  za krzywdy i straty materialne poniesione w czasie Holokaustu. Czy Polska jak to sugeruje Singer ponosi winę za cierpienia i straty Żydów w czasie Holokaustu, rozpętanego przecież przez Niemców? Oczywiście, że  nie ponosi ale osczerstwa takie wpisują się w zaplanowaną i metodycznie prowadzoną politykę Żydów. Mającą na celu zmusić Polskę poprzez systematyczne upokarzanie i szkodzenie nam na arenie miedzynarodowej do wypłaty absurdalnej kwoty ponad 60 miliardów dolarów. Także media w USA  na wszelki wypadek przygotowują grunt pod ewentualne roszczenia swych właścicieli. Stacja telewizyjna CNN już w pierwszej swej wiadomości na temat skarbu umieściła to w kontekście zrabowanego mienia żydowskiego.

 

Po skarb, każdego dnia wyciąga rękę więcej ludzi. Wszystko to jest jednak tylko dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Aby ta fantastyczna historia nabrała znamion realizmu konieczne jest jeszcze skuteczne dotarcie do pociągu, inwentaryzacja jego zawartości, a dopiero potem można próbować dokonać wyceny i zastanowić się kto jest właścicielem w świetle prawa.

 

                              Powyżej amerykańscy żołnierze pozują do zdjęcia w kopalni soli w Merker.

Przypadki ukrywania przez Niemców transportów złota w ostatnich tygodniach wojny miały rzeczywiście miejsce. Co oczywiste skrytki takie zostały natychmiast wykryte. Na przykład w początkach kwietnia oddziały amerykańskiej 90 Dywizji Piechoty zajęły miejscowość  Merker w Turyngii w przyszłej rosyjskiej strefie okupacyjnej. Dosyć szybko w kopalni soli w tej miejscowości odkryty został  gigantyczny depozyt schowany tam przez Niemców.

 

                                       Powyżej archiwalne zdjęcie z kopalni soli w Merker w Turyngii

Gdy Amerykanie zorientowali się jak wielki skarb odkryli ściągnęli do ochrony kopalni pułk piechoty i batalion czołgów. W głębinach kopalni Niemcy ukryli 7000 worków zawierających sztabki złota, złote monety, walutę oraz dzieła sztuki. Całość została załadowana na ciężarówki i wywieziona pod eskortą ( w tym lotniczą) do Frankfurtu ubiegając o kilka dni Rosjan wkraczających do Turyngii.

 

                                                      Powyżej depozyt z Merker

W następnych tygodniach odnaleziono w całych Niemczech kolejne 12 mniejszych skrytek, jednak skarb z Merker  był zdecydowanie największy. Informacje o tym gdzie ukryte są depozyty z niemieckich banków dostarczali aliantom często sami Niemcy. Skruszeni byli urzędnicy członkowie NSDAP, bankierzy itp. Liczyli oni na to, że w ten sposób zapewnią sobie wolność i zachowanie piastowanych funkcji w nowej  administracji i bankowości RFN. Oczywiście czasami informacje o tym gdzie są schowane depozyty trzeba była uzyskać w czasie przesłuchań, jak widać Amerykanie przesłuchiwali nie mniej skutecznie niż Rosjanie.

 

Ja osobiście w żaden ukryty pociąg wypełniony złotem nie wierzę, bo transporty złota nie znikają bez śladu ot tak sobie gdyż są zbyt cenne i w każdym  przemieszczeniu większej ilości złota uczestniczy i o nim wie duża grupa ludzi takich jak  bankierzy, urzędnicy, politycy, oficerowie eskorty itd, jest więc prawie niemożliwe by zachować tajemnicę w 100%.  O tym czy cała historia o pociągu pełnym złota ukrytym w wałbrzyskich górach jest prawdziwa nie dowiemy się zapewne zbyt szybko jeśli w ogóle. Moim zdaniem jeśli sprawa jest prawdziwa zostanie wyciszona i utajniona. A historia nadal będzie żyć swoim życiem urastając do rangi legendy rozbudzającej wyobraznię poszukiwaczy i pasjonatów. Obym jednak się mylił, chętnie przeproszę na łamach tojuzbyło.pl  za mój sceptycyzm. 

Sylwetka Bolesława Chrobrego

Skoro już jesteśmy  w czasach Bolesława Chrobrego to zapraszam do wysłuchania bloku czterech audycji z anteny Polskiego Radia. Sylwetkę jednego z najwybitniejszych władców w historii Polski, przybliżają wybitni znawcy epoki średniowiecza w tym prof. Henryk Samsonowicz. Historycy rozmawiają o planach i ambicjach politycznych Bolesława Chrobrego oraz o problemach ówczesnej Europy z, którymi Bolesław Chrobry zmagał się przez cały okres swego panowania. 

Poniżej link do audycji

http://www.polskieradio.pl/13/156/Artykul/1488166,Wyprawa-kijowska-zapelnic-pusty-skarbiec

W Sandomierzu odkryto grób drużynnika Bolesława Chrobrego.

Duży grobowiec, w postaci drewnianej konstrukcji, został odkryty przez archeologów podczas wykopalisk w pobliżu Bramy Opatowskiej w Sandomierzu. Jest to pierwsze tego typu znalezisko w rejonie Sandomierza.

 

"W pobliżu grobu znaleźliśmy fragmenty potłuczonej ceramiki i śladów palenia ognia co wskazuje prawdopodobnie na pozostałości obrzędów pogrzebowych"  uważa dr Marek Florek z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Sandomierzu.

 

Ściany odkrytej komory grobowej miały strukturę palisady i zbudowane były ze ściśle przylegających drewnianych bali. W grobowcu odkryto szczątki człowieka. Przy głowie zmarłego archeolodzy odkryli gliniane naczynie, a na wysokości szyi znajdowała się ozdoba, pierścień ze srebra. Były też inne przedmioty, gliniany przęślik, klamra z brązu, zestaw do krzesania ognia, a także nóż w pochwie.

 

Archeolodzy zidentyfikowali pochówek jako "grobowiec komorowy". Pochówki tego typu znane są przede wszystkim z wczesnośredniowiecznej Skandynawii, Rusi, obszaru północnych Niemiec. Pojedyncze groby tego typu znane są także z Europy Środkowej. Na ogół są one traktowane jako groby przedstawicieli lokalnych elit, przywódców plemiennych, wojowników, członków drużyn książęcych. W północnej Europie, są one często związane z Wikingami, w Rosji z Waregami, ale dyskusja na ten temat trwa nadal w świecie naukowym.

 

Dr Florek wyjaśnił, że w Polsce grobowce komorowe znane były tylko z kilku miejsc. Groby tego typu odnaleziono w miejscowości Kałdus koło Bydgoszczy, Bodzi koło Włocławka (na tojuzbylo.pl można oglądnąć wykład na temat cmentarzyska elit wczesnego państwa Piastów w Bodzi. Wykład, wygłoszony został w ramach Wszechnicy PAN)  na Pomorzu w miejscowości Ciepłe i kilku innych miejscowościach. W Małopolsce natomiast znany jest tylko jeden pochówek tego typu, odnaleziony w Krakowie - Zakrzówek.

 

"Na ziemiach polskich, w grobach komorowych chowano wojowników, członków drużyn pierwszych książąt piastowskich, przede wszystkim w czasach Bolesława Chrobrego, przynajmniej część z nich była obcego pochodzenia od Skandynawii po Ruś " powiedział dr Florek. Grób odkryte groby w Sandomierzu pasują do tego wzoru. Pochodzą z początku XI wieku, co naturalnie pokrywa się z czasami panowania  pierwszych Piastów.

                                                          Powyżej drużyna piastowska

"Należy również zauważyć, że ceramika odkryta w grobie i jego bezpośredniej okolicy, prawdopodobnie zawierała żywności i napoje, także inne obiekty, wyraźnie wskazują, że mamy do czynienia z pochówkiem osób, które albo praktykowały jeszcze starą wiarę przyrodzoną, lub zostały formalnie ochrzczone ale zachowały część starych wierzeń zachowanych w rytuałach pogrzebowych" powiedział dr Florek.

 

Według naukowca, jest prawdopodobne, że pochowany w grobie mężczyzna był przedstawicielem lokalnych elit rządzących, które przybyły do Sandomierza po jego przyłączeniu do państwa Piastów pod koniec X wieku. Dr Florek uważa, że ​​mężczyzna spoczywający w komorze grobowej był obcego pochodzenia,  nie z terytorium Polski, może nie był nawet Słowianinem. Aby to rozstrzygnąć planowane są  badania genetyczne  kości.

 

Pochówkowi komorowemu towarzyszyło kilka mniejszych grobów. Zmarłych ułożono w drewnianych trumnach, groby te pochodzą z tego samego okresu co grób komorowy. W jednym z nich, archeolodzy odkryli przedmioty uważane za przedmioty obcego pochodzenia. Pośród odnalezionych artefaktów znajdowała się zapinka wykonana z brązu, która była używana do mocowania i podtrzymywania odzieży. Zapięcia tego typu są zwykle uważane za pochodzenia bałtyckiego i były szczególnie popularne w Rusi między X. i XI wiekiem.

 

Znaleziska są ważne dla archeologów, gdyż do tej pory nie byli w stanie dokładnie określić położenia najstarszego cmentarza w Sandomierzu. Cmentarzysko funkcjonowała w XI i XII wieku w północnej części obecnego wzgórza miejskiego, i było znane naukowcom tylko0 z przypadkowych pojedynczych odkryć.

 

"Odkryte groby są z pewnością najstarszymi pochówkami z wczesnego średniowiecza, które zostały odkryte do tej pory w Sandomierzu. Znaleziska te rzucają nowe światło na początki Sandomierza i są jednymi z najważniejszych odkryć w ostatnich latach." stwierdził Dr. Florek.

 

Wykopaliska kierowane były przez Monikę Bajka z Muzeum Okręgowego w Sandomierzu. Prace trwały od 2013 roku do sierpnia tego roku. Uczestniczył w nich zespół archeologów w składzie: Patrycja Borkowska, Katarzyna i Michał Grabowski oraz studenci z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Bitwa o wyspę Texel, ostatnia bitwa II Wojny Światowej

Texel jest idylliczną wyspą, wysuniętą najdalej na zachód spośród Wysp Zachodniofryzyjskich. Przez cały okres wojny działania wojenne omijały wyspę, będącą cichym zakątkiem w pogrążonej w terrorze wojny Europie. Niestety ani holenderskim cywilom ani żołnierzom stacjonującym na wyspie,  nie było dane doczekać spokojnego końca najkrwawszego konfliktu w historii ludzkości.

 

W nocy z 5 na 6 kwietnia 1945 roku rozpoczęły się wydarzenia, które przeszły do historii jako "ostatnia bitwa II Wojny Światowej". Od 6 lutego 1945 roku na wyspie stacjonował 822 Gruziński Batalion Piechoty " Królowej Tamary", będący częścią Legionu Gruzińskiego sformowanego pod auspicjami Wehrmachtu w miejscowości Kruszyna koło Radomia. Żołnierze jednostki rekrutowali się spośród gruzińskich jeńców wojennych, byłych żołnierzy Armii Czerwonej.

 

Legion Gruziński nigdy nie walczył jako zwarta jednostka. Osiem batalionów piechoty tworzących Legion Gruziński kierowano bowiem do różnych jednostek niemieckich. Niemcy czynili tak ponieważ nigdy do końca nie ufali byłym jeńcom, jak się miało okazać słusznie. Po klęsce w bitwie pod Kurskiem gdzie dochodziło do dezercji na stronę sowiecką Niemcy zdecydowali się przenieść wszystkie tak zwane Legiony wschodnie na front zachodni.

                                                 Powyżej przysięga w Legionie Gruzińskim

822 Gruziński Batalion Piechoty przeniesiony został do okupowanej Holandii w okolice miasteczka Zandvoort i przydzielony do 16 Dywizji Polowej Luftwaffe. Następnie w lutym 1945 roku zostali przeniesieni na wyspę Texel i podlegali pod 177 Pułk Grenadierów z 219 Dywizji Piechoty. W tym czasie dowódcą batalionu był major Klaus Breitner, a kadrę dowódczą batalionu w sile 800 żołnierzy tworzyli głównie Niemcy.

 

Po otrzymaniu wiadomości, że Niemcy planują przenieść elementy batalionu na kontynent w celu wsparcia obrony przed nacierającymi aliantami, Gruzini rozpoczęli przygotowania do buntu i nawiązali kontakt z holenderskim podziemiem. Gruzini zdawali sobie sprawę, że jeśli chcą mieć choć cień szansy na przeżycie po powrocie do ZSRR po wojnie, muszą pokazać się nadciągającym aliantom jako sojusznicy a nie jako wrogowie.

W nocy z 5 na 6 kwietnia grupa Gruzinów pod dowództwem porucznika Szałwy Łoładze wkroczyła skrycie do kwater zajmowanych przez Niemców. Gruzini bagnetami zabili 246 śpiących Niemców. Z ataku uratował się dowódca batalionu major Klaus Breitner, który w tym czasie przebywał u swej kochanki w wiosce Den Burg.

 

Natychmiast po tym zdarzeniu na całej wyspie wybuchły walki pomiędzy Gruzinami i Niemcami. Gruzini szybko opanowali całą wyspę z wyjątkiem dwóch ufortyfikowanych stanowisk artylerii nadbrzeżnej, gdzie schroniły się niedobitki Niemców służących w gruzińskim batalionie. Niemal natychmiast obie baterie artylerii otworzyły ogień na pozycje zajmowane przez Gruzinów.

 

Gruzini bardzo liczyli na pomoc ze strony aliantów, ci jednak nie mieli zamiaru wkraczać na peryferyjne wyspy o małym znaczeniu wojskowym. Zamiast Aliantów na wyspę wkroczył 163 Morski Pułk Ochronny sformowany z personelu Kriegsmarine. Niemcy posiadający teraz dużą przewagę liczebną i przytłaczającą siłę ognia, przystąpili do systematycznego odzyskiwania wyspy.

        Powyżej major Breitner wręcza odznaczenia żołnierzom 822 Gruzińskiego Batalionu Piechoty "Królowa Tamara"

W ciągu pięciu tygodni Niemcy odzyskali całkowitą kontrolę nad wyspą a ostatnie walki dogasały 20 maja 1945 roku, wiele dni po kapitulacji III Rzeszy. W bitwie poległo 565 Gruzinów, większość zginęła w walkach część została rozstrzelana przez Niemców. Straty poniosła także holenderska ludność cywilna, zginęło 117 osób, które straciły życie w wyniku działań wojennych lub zostały rozstrzelane przez Niemców w odwecie za ukrywanie Gruzinów.  Sama wyspa została zdewastowana w wyniku działań wojennych, wiele budynków i farm zostało całkowicie zniszczonych. Straty Niemieckie zaś zamknęły się liczbą 800 żołnierzy.

 

Ogółem z bitwy ocalało 230 Gruzinów którzy bronili się na wybrzeżu. Poddali się oni oddziałom kanadyjskim, które wkroczyły na wyspę 20 maja przerywając ostatnią bitwę II Wojny Światowej. Dowódca kanadyjski był pod wielkim wrażeniem oporu Gruzinów i uznał Gruzinów za siły sprzymierzone nie wymagając złożenia broni, którą mogli zachować aż do czasu przetransportowania ich do portu Wilhelmshafen, nawet tam oficerowie mogli zachować osobistą broń krótką.

 

Dowódca kanadyjskiego I Korpusu Armijnego generał major Foulks oraz oficer sztabu tej jednostki pułkownik Lord Tweedsmuir osobiście wstawili się za Gruzinami pisząc list do najwyższego dowództwa Armii Czerwonej podkreślając męstwo i opór Gruzinów. Gruzini zostali przekazani ostatecznie Armii Czerwonej.

 

Doszło wtedy do incydentu, jednostka Armii Czerwonej, której przekazano Gruzinów zdominowana była przez żołnierzy pochodzących z północnego Kaukazu, którzy chcieli natychmiast Gruzinów rozstrzelać. Na szczęście dla Gruzinów do tego nie doszło. Większość z nich ostatecznie dotarła do rodzinnej Gruzji, drogą okrężną poprzez wiele obozów przejściowych w połowie lat pięćdziesiątych, kiedy to stosunkowo szybko jak na ZSRR i  raczej niespodziewanie zostali zrehabilitowani.

Polscy naukowcy odkryli na Bornholmie świątynię sprzed 5500 lat

Relikty potwierdzające istnienie świątyni sprzed 5500 lat, oraz  wierzeń i rytuałów kultowych poświęconych słońcu, odkryli  archeolodzy z Polski na duńskiej wyspie Bornholm w miejscowości Vasagard. Wykopaliska polskich studentów, zdobywających praktyczne umiejętności w czasie wykopalisk, są efektem wieloletniej współpracy Uniwersytetu Warszawskiego i Muzeum Bornholmu. W tym roku studenci z Polski pracowali razem z kolegami z Kopenhagi.

 

Stanowisko w Vasagard intryguje naukowców. Około 5500 lat temu prawdopodobnie znajdowała się tu otoczona drewnianą palisadą świątynia poświęcona słońcu. Na takie przeznaczenie budowli wskazywać może wejście do kompleksu, położone w kierunku wschodu słońca w czasie przesileń i równonocy.

 

W czasie tegorocznych wykopalisk, archeolodzy odkryli kilka rowów w bliskim sąsiedztwie domniemanej świątyni. Według naukowców w rowach tych składano tymczasowo ciała zmarłych na czas dekompozycji tkanek miękkich. Następnie kości były wydobywane i grzebane już we właściwym miejscu pochówku.

 

Janusz Jankowski kierownik wykopalisk powiedział

 

 " W rowach odnalezliśmy dużą liczbę ceramiki, kości zwierzęcych i uszkodzonych dysków słonecznych, funkcja tych ostatnich nie została jeszcze do końca wyjaśniona"

 

Dyski słoneczne to małe kamienie, którym nadano kształt dysku i wyryto na nich symboliczne promienie słońca. Podobne artefakty odnaleziono na stanowisku w sąsiednim Rispebjerg gdzie już potwierdzono funkcjonowanie podobnej świątyni. Większość z odnalezionych dysków nosi ślady ognia zostały także w przeszłości celowo złamane, co ma prawdopodobnie związek z wykonywanymi rytuałami.

 

Polscy archeolodzy mają do dyspozycji najnowszy sprzęt, służący do laserowego skanowania 3D. Skaner Leica P30 miał swą premierę w kwietniu tego roku. Przy pomocy skanera archeolodzy dokumentują dyski słoneczne a także odkryte grobowce z różnych epok. Znaleziska te wskazują na ciągłą kilkusetletnią aktywność ludzką na tym terenie.

Geneza Słowian, autochtoni czy przybysze?

Zapraszam do wysłuchania ciekawej audycji, wyemitowanej przez Polskie Radio. W dyskusji bierze udział prof Tomasz Grzybowski, genetyk z Collegium Medicum Uniwersytetu M. Kopernika w Bydgoszczy. Profesor opowiada o wynikach trwających dziesięć lat obszernych badań genetycznych. Najnowsze badania potwierdziły autochtoniczność Słowian na terenach Polski i osłabiły pozycję zwolenników teorii napływu Słowian na nasze ziemie w VI wieku. Dzięki badaniom okazało się, że dominujący wśród Polaków gen występował na naszych ziemiach już w epoce brązu około 4000 lat temu a nawet w epoce neolitu 7000 lat temu.

Kliknij link poniżej aby wysłuchać audycje.

 

 

http://www.polskieradio.pl/7/179/Artykul/823726,Slowianie-byli-tu-zawsze-Archeolodzy-w-szoku

Obcokrajowcy w Powstaniu Warszawskim

Czy wiecie, że do walki Warszawiaków z niemieckim okupantem przyłączyło się kilkuset obcokrajowców?

Byli wśród nich m.in. Węgrzy, Słowacy, Gruzini, Francuzi, Belgowie, Holendrzy, Grecy, Brytyjczycy, Włosi, Ormianie, Rosjanie, a także pojedynczy przedstawiciele innych narodów: Azer, Czech, Ukrainiec ,Rumun , Australijczyk i Nigeryjczyk. Niektórzy z nich – np. pochodzący z Nigerii August Agbola O Brown mieszkali w Warszawie przed wojną. Kolejnym przykładem są Słowacy z których wielu pracowało w gazowni na Czerniakowie. W czasie powstania, w porozumieniu z AK, utworzyli oni 535 pluton Słowaków, który m.in. wziął udział w natarciu na Belweder 1 sierpnia 1944 roku. W powstańczych szeregach znaleźli się również niemieccy dezerterzy oraz cudzoziemcy, którzy uciekli z robót przymusowych lub obozów jenieckich.

Do powstania przyłączyła się także większość spośród 348 Żydów  uwięzionych w obozie przy ul. Gęsiej, którzy zostali uwolnieni przez żołnierzy AK w pierwszych dniach sierpnia. Byli wśród nich obywatele Grecji, Holandii, Niemiec i Węgier. Brali udział w pracach fortyfikacyjnych i pomocniczych (transportowali rannych i broń, gasili pożary). Niektórzy uczestniczyli także w działaniach bojowych. Ponadto w powstaniu udział wzięło również wielu Żydów ukrywających się dotąd na terenie miasta. W gronie tym znaleźli się m.in. członkowie Żydowskiej Organizacji Bojowej, którym udało się przeżyć powstanie w gettcie (np. Marek Edelman i Icchak Cukierman); uciekinierzy z obozu w Treblince Samuel Willenberg i Jechiel Rajchman, a także młodociani bracia Hochmanowie  Zalman „Miki Bandyta” oraz Perec „Cwaniak”. Według niektórych źródeł liczba Żydów walczących w powstaniu warszawskim mogła osiągnąć tysiąc osób.

 

Szczególnie Węgrzy okazali Polakom pomoc choć oficjalnie pozostawali w niewygodnym i obmierzłym dla nich sojuszu z Niemcami. W momencie wybuchu powstania w okolicach Warszawy stacjonował II korpus węgierski składający się łącznie z 4 dywizji. Były to jednostki mocno poturbowane w walkach na froncie wschodnim jednak ciągle przedstawiały sporą siłę mając w swoim składzie około 40.000 żołnierzy. Strona Polska podjęła rozmowy z Dowódcą II korpusu, mające na celu przekonanie Węgrów do przyłączenia się do powstania. Rozmowy były bardzo zaawansowane jednak z wielu względów Węgrzy nie mogli przejść na stronę Polaków. W tamtym czasie bowiem rząd węgierski myślał już o wypowiedzeniu sojuszu Niemcom i sprowadzenie do kraju II korpusu było dla nich priorytetem. Niemcy widząc chwiejną postawę Węgrów grozili im okupacją Węgier przy użyciu wojsk nie tylko niemieckich ale też słowackich, chorwackich i rumuńskich.  Możliwość okupacji Węgier przez wrogich im sąsiadów była oczywiście nie do przyjęcia dla Węgrów. W takiej sytuacji posiadanie dodatkowych żołnierzy na terytorium Węgier było dla Węgrów sprawą najważniejszą.

 

Na terenach kontrolowanych przez Węgrów dochodziło do masowej fraternizacji polskich mieszkańców z wojskiem węgierskim. Węgrzy pomagali nie tylko ludności cywilnej ale także polskim partyzantom operującym w okolicach Warszawy. Często Węgrzy po prostu okazywali polskim partyzantom życzliwą neutralność, zawierając lokalne porozumienia o wzajemnym nie wchodzeniu sobie w drogę. W wielu przypadkach jednak Węgrzy informowali Polaków o miejscach stacjonowania jednostek niemieckich i ostrzegali partyzantów o planowanych atakach niemieckich. Węgrzy wiele razy zaopatrywali partyzantów w broń amunicję, żywność i środki opatrunkowe tak bardzo potrzebne oddziałom leśnym. Polskie oddziały partyzanckie w miarę swobodnie poruszały się po terenach stacjonowania jednostek węgierskich, które udawały, że nie widzą przemieszczających się Polaków. Niemcy oczywiście wiedzieli o kolaboracji Węgrów z Polakami i próbowali temu przeciwdziałać. Węgrzy pomagający Polakom i złapani na gorącym uczynku byli rozstrzeliwani. Tak się stało w Konstancinie i Podkowie Leśnej gdzie do dziś są groby kilkunastu węgierskich żołnierzy rozstrzelanych przez Niemców za pomoc okazaną Polakom. Miejscowa ludność pamięta o Węgrach dbając o groby, które są zawsze zadbane.

 

Do najbardziej spektakularnego dowodu przyjazni Polaków i Węgrów doszło 29 września 1944 roku pod Joktarowem. Grupa AK "Kampinos" przebijająca się w Góry Świętokrzyskie została osaczona przez Niemców i rozbita w bitwie na wiele mniejszych grup. Wielu Polaków zostało wziętych do niewoli przez Węgrów. Wielu Polaków zostało nakarmionych, napojonych, zaopatrzonych w żywność i amunicję a następnie wypuszczonych przez żołnierzy 1 Dywizji Honwedów. Ponad 100 polskich partyzantów  zbyt wyczerpanych z powodu odniesionych w walkach ran, pozostawało pod opieką Węgrów w Joktarowie. Do Joktarowa  przyjechał oddział SS żądając wydania im Polaków. Węgrzy odmówili wydania "swoich" jak to określili Polaków. Zirytowani tym Niemcy zagrozili użyciem broni, w odpowiedzi na to Węgrzy z bronią w ręku otoczyli rannych partyzantów kordonem. Ostatecznie do strzelaniny nie doszło i wściekli Niemcy musieli odjechać z niczym. Postawa Węgrów zapewne uratowała życie ponad setki partyzantów, którzy niechybnie zostaliby zamordowani w kolejnej masowej egzekucji.

 

Jak by się zakończyło Powstanie Warszawskie gdyby 40.000 Węgrów przeszło na stronę Polaków? Odpowiedz na to pytanie pozostanie na zawsze w sferze dywagacji w kręgu historii alternatywnej.