Lipiec 2016

Odkryto pochówek syberyjskich kochanków

Rosyjscy archeolodzy odnalezli nad brzegiem Bajkału intrygujący pochówek. Pochówek zawierający szkielety kobiety i mężczyzny zachował się  zdumiewająco dobrze  zważywszy na fakt, że naukowcy szacują wstępnie  jego wiek na 4500 do 5000 lat. Próbki pobrane z kości zostały wysłane do Kanady,  w celu przebadania ich wieku metodą węgla aktywnego.

 

Eksperci przypuszczają, że para starszych ludzi pochowana trzymając się za ręce, pochodzi z kultury archeologicznej zwanej głaskowską. Kultura ta rozwijała się w epoce chalkolitu a więc w epoce przejściowej pomiędzy epoką kamienia a właściwą epoką brązu.  

 

Za twórców kultury głaskowskiej uważa się przodków dzisiejszych Ewenów, Ewenków i Jukagirów. Ich Gospodarka oparta była na myślistwie, rybołówstwie i zbieractwie. Wyrabiali  lekkie łodzie z kory brzozowej, do licznych należą  znaleziska grotów kościanych.

Ceramika gładka lub zdobiona szpatułkami Ozdoby strojów głównie z kłów jelenia i koralików jadeitowych. W grobach pojawiają się wyroby miedziane obok kościanych i kamiennych. Bogactwo ozdób jadeitowych oraz ich forma wskazują iż kultura ta mogła mieć wpływ nawet na kultury Dalekiego Wschodu, być może były prototypami jadeitowych zabytków chińskich.

Na szkielecie mężczyzny znajdowały się pierścienie z rzadkiego białego jadeitu, jeden umieszczony na oku zmarłego a trzy pozostałe na klatce piersiowej. Dimitri Kiczigin uważa, że mogło to mieć w pewien sposób związek z wyobrażeniami tych ludzi o życiu po śmierci.

 

Naukowcy nie ujawnili dotąd zawartości skórzanej sakiewki umieszczonej miedzy kolanami mężczyzny. Na razie wiadomo, że przedmiot w sakiewce jest metalowy, a badania nad nim przeprowadzone zostaną na jesień.

 

Zmarli zostali umieszczeni w grobie na plecach, głową w kierunku zachodnim, trzymając się za ręce. Na skroniach i stopach mężczyzny znajdowały się zawieszki wykonane z zębów  łosia i renifera, stanowiące zapewne dekorację nakrycia głowy i obuwia zmarłego.

                                                         Powyżej jadeitowy nóż

Obok szkieletu kobiety uszkodzonego przez gryzonie odnaleziono sporych rozmiarów nóż, którego przeznaczenie także pozostaje na razie zagadką. Nóż o wymiarach 13cm długości i 7cm szerokości tak jak ozdoby wykonany jest z jadeitu.

 

Niestety z powodu braku funduszy, zespół archeologów z Irkucka nie może przeprowadzić badań DNA i stwierdzić czy trzymająca się za ręce para był ze sobą spokrewniona. Naukowcy spodziewający się dalszych odkryć,  trzymają w tajemnicy precyzyjną lokację znaleziska, gdyż chcą zapobiec amatorskim wykopaliskom w rejonie o, którym wiadomo, że był świętym miejscem dla tubylców od czasów neolitu.

Odkodowano pierwszą reklamację handlową

Pośród tysięcy znanych nam mezopotamskich glinianych tabliczek, zapisanych pismem klinowym, jedna wyróżnia się  na tle całej masy listów osobistych i oficjalnych pism z różnych kancelarii. Odkodowana niedawno tabliczka, okazała się być pierwszą znaną nam skargą klienta do sprzedawcy. I przykładem tego jak można popsuć swoje kontakty handlowe. Prawie 4000 lat temu kupiec o imieniu Nanni wyraził swe oburzenie postępowaniem sprzedawcy miedzi Ea-nasira.

 

                                            Powyżej tabliczka z reklamacją

 

Przetłumaczony tekst z tabliczki brzmi następująco.

Kiedy do mnie przyszedłeś powiedziałeś jak następuje "ja dam Gimi-Sin kiedy przyjdzie, miedziane sztabki najwyższej jakości" Odszedłeś i nie uczyniłeś tego co obiecałeś. Człowiekowi, którego wysłałem pokazałeś sztabki słabej jakości i powiedziałeś "wez je jeśli chcesz, jeśli nie to nie bierz i odejdz" Za kogo ty mnie masz, traktując kogoś takiego jak ja z taką pogardą? Przyjmij do wiadomości, że od teraz nie przyjmę od ciebie żadnych sztabek nie będących dobrej jakości. Od teraz będę  ręcznie selekcjonował indywidualne sztabki w moim sklepie i wykorzystam prawo zwrotu przeciwko tobie gdyż potraktowałeś mnie z pogardą.

 

No cóż minęło 4000 lat ale pewne sprawy się nie zmieniają. Jedną z nich jest zasada, nie wpychaj klientowi bubli.

Scytowie na haju, czyli halucynogenne rytuały stepowych wojowników

Scytowie zamieszkujący od VIII w.p.n.e. do IV w.p.n.e. rozległe obszary rozciągające się od Mongolii  po Mołdawię,  rządzili niepodzielnie tym ogromnym obszarem wzbudzając strach u starożytnych Greków, Persów i Egipcjan.

 

Choć byli koczownikami zdołali wytworzyć bogatą i ciekawą kulturę, która odcisnęła swe piętno na wielkich obszarach Europy Wschodniej i byli ważnym czynnikiem kształtującym etnos słowiański. Rosyjski badacz i znawca Scytów Aleksiej Smirnow twierdzi, że Scytowie obok Celtów plasują się w dziejach cywilizacji europejskiej zaraz za Grekami i Rzymianami.

 

Scytowie ze względu na wędrowny tryb życia pozostawili po sobie niewiele  miast i osad a najczęściej spotykanymi oznakami ich kultury są tysiące kurhanów czyli pochówków. Właśnie w jednym z takich kurhanów u podnóża Kaukazu, naukowcy odkryli intrygujące artefakty wykonane z litego złota.

Początkowo Andrei Belinski kierownik rutynowej wyprawy archeologicznej, sprawdzającej teren pod nową linię energetyczną, nie spodziewał się spektakularnych odkryć w kurhanie, który nosił ślady plądrowania. Jednak po kilku tygodniach prac, ekipa archeologów dostała się do kwadratowej komory grobowej wyłożonej kamiennymi płytami. W środku znajdowało się coś co rabusie z przeszłości na szczęście przeoczyli. Złoty skarb złożony tam 2400 lat temu.

 

Skarb składa się z dwóch złotych naczyń w kształcie wiaderka, oba naczynia obrócone były do góry dnem. W ich wnętrzu znajdowały się  trzy złote kubki, ciężki pierścień, dwa naszyjniki oraz bransoleta. Wszystko razem waży 3.2kg! Od początku uwagę archeologów zwrócił dziwny osad na wewnętrznej stronie naczyń.

 

Belinski wszedł w kontakt z laboratorium policyjnym z pobliskiego Stawropola i poprosił o przebadanie osadu zgromadzonego na naczyniach. Testy wróciły z pozytywnym wynikiem na opium i cannabis. Potwierdzone zostało zatem to co przekazał w swym dziele pt "Dzieje" Herodot, opisując magiczne rytuały Scytów,  napędzane halucynogennymi substancjami.

 

Ponieważ klejący osad znajdował się wewnątrz naczyń Belinski jest pewien, że Scytowie używali naczyń do spożywania silnego napoju uważonego na opium i cannabis.  Biorąc pod uwagę, że Scytowie to potomkowie Ariów nie dziwi fakt, że kontynuowali obyczaje przodków opisywane w Wedach i także spożywali wywar podobny do opisywanego w Wedach i  nazywanego tam "somą" 

 

Soma to napój rytualny, opisywany w aryjskich Wedach sporządzany z soku rośliny o nazwie soma. Działał oszałamiająco oraz wzmagał wewnętrzny żar. Dawał moc dokonywania wielkich przedsięwzięć poprzez zwiększenie możliwości manasu, jednego ze składników psychiki ludzkiej w ujęciu religii wedyjskiej. 

 

Soma wywoływał halucynację i uczucie wielkości, co przypomina objawy po spożywaniu haszyszu, dlatego istnieją przypuszczenia, że do sporządzenia somu używano konopi indyjskich z,  których współcześni Indusi wytwarzają napój "bhang".

Kiedy naczynia zostały wreszcie oczyszczone, oczom naukowców ukazały się zdobienia pokrywające naczynia. Na jednym z naczyń widzimy starszego mężczyznę noszącego brodę zabijającego młodzieńca. Inne z naczyń pokryte jest mitologicznymi wizerunkami, wyraznie pokazuje gryfa rozszarpującego konia i jelenia, co według Belinskiego reprezentuje scytyjski świat zmarłych.

 

Belinski zaskoczony był także szczegółowością dekoracji umieszczonych na naczyniach. Jak się wyraził nigdy nie widział czegoś podobnego. Dzięki odkryciu nauka dowiedziała się wiele o uzbrojeniu, obuwiu, ubraniach a nawet o fryzurach noszonych przez Scytów.

 

Naukowcy przypuszczają, że wspomniana wyżej scena morderstwa pokazana na jednym z naczyń,  może być w rzeczywistości ilustracją autentycznych wydarzeń, także opisanych przez Herodota w "Dziejach". Według Herodota, scytyjscy wojownicy, którzy wrócili po 28 latach kampanii przeciwko Persji zastali w swych namiotach młodych mężczyzn będących bękartami, spłodzonymi przez ich samotne żony z niewolnikami pozostawionymi w obozie do pracy i pomocy. Być może rzez bękartów była na tyle dużym i znaczącym zdarzeniem, że scytyjscy artyści uwiecznili je na litym złocie ceremonialnym.

Prace wokół kurhanu były kontynuowane lecz nie odnaleziono już nic spektakularnego. Kurhan otoczony był systemem rowów i wałów ziemnych co może sugerować, że kurhan był częścią większego kompleksu ceremonialnego.

Rozważania na temat prowokacji w Kielcach

4 lipca minęła 70 rocznica krwawych i tragicznych wydarzeń w Kielcach. Znanych w Polsce i na świecie jako pogrom kielecki. Ale czy rzeczywiście był to pogrom? Czyli spontaniczny wybuch agresji. Czy  raczej wydarzenia noszą znamiona zaplanowanej i sterowanej akcji w celu osiągnięcia celów politycznych i propagandowych? Przez dziesięciolecia w PRL obowiązywała wersja o spontanicznym wybuchu antysemickiej agresji wśród Polaków, która doprowadziła do śmierci 37 Żydów.

Niestety po 1989 roku media głównego nurtu w Polsce,  w wielu przypadkach powielały bezmyślnie lub świadomie i  z rozmysłem zafałszowany przez UB obraz tamtych tragicznych wydarzeń. Kłamstwa na temat pogromu kieleckiego rozpowszechniane były także za granicą, w celu wywołania poczucia winy wśród Polaków i osłabienia pozycji Polski w na przykład trudnych negocjacjach dotyczących zwrotu majątku znacjonalizowanego przez rząd PRL.

Jak przebiega proces montowania prowokacji przez służby specjalne, jakie motywy i cele przyświecały UB,  wyjaśnia w swoim artykule Leszek Żebrowski. Zapraszam do lektury bo każdy Polak powinien mieć elementarną wiedzą na ten kontrowersyjny temat.

 

Mechanizm prowokacji. Co się stało w Kielcach 4 lipca 1946 r.

Mimo upływu już 70 lat od morderstw popełnionych na Żydach w Kielcach 4 lipca 1946 r., nadal nie wiemy podstawowych rzeczy o tych wydarzeniach. „Urzędowo” sprawa została praktycznie załatwiona. Pobieżne śledztwo komunistyczne w 1946 r., następnie kilkakrotnie wznawiane, w zasadzie trzyma się cały czas tej samej wersji: antysemicki tłum Polaków spontanicznie dokonał pogromu na nieszczęśnikach ocalonych z zagłady niemieckiej. Nawet nie wiemy, czy podstawowa faktografia, oparta na „ustaleniach” komunistycznych, jest prawdziwa. Nie znamy więc rzeczywistej liczby ofiar (dane w tym zakresie są cały czas rozbieżne) ani dokładnych przyczyn ich śmierci. 

Jeśli to była – choćby w przeważającej liczbie przypadków – broń palna, to wyklucza to sprawstwo przypadkowych uczestników wydarzeń. Wówczas za posiadanie broni groziła kara śmieci i była konsekwentnie wykonywana przez komunistów. Jej posiadaniem mogli się cieszyć wojskowi, funkcjonariusze służb oraz zaufani towarzysze z PPR i aparatu władzy. Przede wszystkim zaś do dziś nie wiemy z całkowitą pewnością, kto naprawdę dokonał tej zbrodni. Powinniśmy posłużyć się podstawową kategorią prawną, zastosowaną już przez Lucjusza Kasjusza: cui bono? W przypadkach, kiedy nic o zbrodni nie wiadomo, zaczynamy śledztwa od takiego ustalenia: w czyim interesie? 

Propaganda antypolska 

Od samego początku komuniści rozpowszechniali wersję (na plakatach, ulotkach, w oświadczeniach), że zbrodnia „jest owocem rodzimej reakcji londyńskiej, Raczkiewiczów, Andersów i Borów-Komorowskich, kierujących z bezpiecznego miejsca ekspozyturami NSZ”. Chodziło im o wytworzenie przekonania – nie tyle na użytek opinii publicznej w kraju, co bardziej za granicą, że Polacy niczego nie nauczyli się podczas straszliwej wojny, są nadal „faszystami” i „antysemitami”.

 

Mogło to uwiarygodniać właścicieli Polski Ludowej przed Zachodem. Józef Stalin (ich mocodawca) od początku zdawał sobie sprawę, że jego podopieczni nie cieszą się w okupowanej Polsce żadnym poparciem. 3 października 1944 r. wypalił wprost do delegacji PPR z Bolesławem Bierutem (sowieckim agentem ps. „Iwaniuk”) w Moskwie: „Jak tak patrzę na waszą pracę, to – gdyby nie było Czerwonej Armii – to przez tydzień i was by nie było. […] Wystrzelaliby was jak kuropatwy!”.

 

Dlatego też PPR-owcy dramatycznie obawiali się braku „opieki” ze strony Sowietów. Władysław Gomułka (sowiecki agent ps. „Kowalski”) w 1945 r. rozpaczał, że nie można dopuścić do wycofania się Sowietów z Polski: „Nie jesteśmy w stanie walki z reakcją przeprowadzać bez Armii Czerwonej. […] Niesłusznym byłoby żądanie wycofania wojsk [sowieckich]. Nie mielibyśmy swoich sił, aby postawić [je] na ich miejscu”.

 

Jeszcze dosadniej wyraził to wiceminister MBP Franciszek Jóźwiak, komendant główny MO: „Nie jesteśmy u siebie gospodarzami. Pracują u nas bataliony sowieckie”. Dlatego komunistom w Polsce potrzebne były spektakularne sukcesy w zwalczaniu i „kompromitowaniu” sił niepodległościowych, dla nich – „polskiej reakcji”. Na masową skalę stosowano zatem zamiennie określenia o „polskim faszyzmie i antysemityzmie”, co sprawiało wrażenie, że tylko oni mogą panować nad sytuacją i to szczególnie uzasadnia ich władzę. 30 czerwca odbyło się tzw. referendum ludowe, które miało potwierdzić zmiany ustrojowo-polityczne dokonywane w Polsce Ludowej. Zostało ono brutalnie sfałszowane (przy bezpośredniej pomocy mjr. Aarona Pałkina z NKWD i jego ekipy). Musiały też odbyć się wybory do sejmu, zagwarantowane umowami międzynarodowymi.

 

Powyżej budynek przy ulicy Planty 7 w, którym dokonano morderstwa na Żydach.

Co mogło być lepsze i bardziej nośne propagandowo niż wykazanie przed opinią zachodnią, że tylko komuniści w Polsce są wstanie okiełznać i spacyfikować powszechny faszyzm i antysemityzm? Ale potrzebne były konkrety, nie tylko jadowita propaganda. 
 

Raport ks. bp. Kaczmarka 
Już w czerwcu 1945 r. do podobnych wydarzeń jak w Kielcach mogło dojść w Rzeszowie. W piwnicy budynku zamieszkałego przez Żydów znaleziono straszliwie okaleczone ciało 9-letniej Bronisławy Mendoń.

 

Po mieście krążyli osobnicy (niektórzy w mundurach oficerskich KBW) nawołujący do pogromu. Ta prowokacja się nie udała, choć wszystkie poszlaki wskazywały na określonych sprawców. Ówczesna prasa była już gotowa, lansując wersję o „faszystowskich sprawcach”. Potencjalni sprawcy natychmiast wyjechali, z czasem akta tej sprawy po prostu „zaginęły”. Mechanizm wydarzeń w Kielcach był podobny.

 

Tym razem jednak nie znaleziono ofiary „mordu żydowskiego”, tylko wytworzono wersję o porwanym i przetrzymywanym przez Żydów dziecku. Pierwszymi ofiarami zajść w Kielcach byli trzej Polacy, którzy zginęli na skutek postrzałów ze strony Żydów mieszkających w budynku przy ul. Planty 7. Byli też ranni od kul. Pogromu miał dokonać „20-tysięczny tłum”, zgromadzony przed domem, choć z bardziej rzetelnych przekazów wiadomo, że władzom udało się spędzić kilkaset osób.

 

Dużo szczegółów zawiera specjalny raport ks. bp. Czesława Kaczmarka, ordynariusza kieleckiego, przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane’owi na początku września 1946 r., po starannym i rzetelnym zbieraniu wszelkich informacji. Ksiądz biskup Kaczmarek stał na stanowisku, że akcja nie była spontaniczna, nie było w nią zamieszane podziemie niepodległościowe. Co więcej, napisał w raporcie, że „2/3 Żydów zostało zamordowanych bronią wojskową”, ale wśród przedstawionych na procesie dowodów nie pojawiło się nic z tego zakresu! 

Dalej ksiądz biskup podnosił, że „zajścia kieleckie tymczasowy rząd polski [sic! komunistyczny] rozgłosił możliwie jak najbardziej, postarał się o to, by dowiedziała się o nich jak najobszerniej zagranica”. Warto dodać, że ks. bp Kaczmarek był w reżimowej prasie oskarżany o współudział w tej zbrodni, choć w tym czasie przebywał z dala od Kielc. W 1953 r. po długotrwałym śledztwie połączonym z torturami został skazany na 12 lat więzienia. Wykazał się niezłomną postawą.

 

Arthur Bliss Lane w swych pamiętnikach podkreśla, że nie miał żadnych wątpliwości co do sprawców tej zbrodni: „Wprawdzie gwałtowność pogromu mogła sprawiać wrażenie niekontrolowanego wybuchu nienawiści rasowej, ale zarówno źródła rządowe, jak i opozycyjne przyznawały, że nie miał on charakteru spontanicznego, lecz był wynikiem starannie opracowanego spisku. […] nie miałem ostatecznego dowodu na udział rządu w podżeganiu pogromu kieleckiego, ale z uwagi na niewiarygodną nieudolność, jaką wykazały w tej sprawie milicja i UB, zastanawiałem się, czy rządnie skorzystał chętnie z tej okazji, aby […] potępić swoich głównych krytyków”. 
 

Sfałszowane dokumenty 

Pośpieszny i urągający wszelkim normom „proces sądowy” nie doprowadził do ustalenia, ujęcia i osądzenia inspiratorów, mocodawców i sprawców. Skazano przypadkowe osoby, z których większość została zamordowana, choć dowody ich „winy” były co najmniej wątpliwe. Po 1989 r. śledztwo zostało wznowione. Przesłuchano setki świadków, ujawnione zostały nieznane przedtem dokumenty (w tym z archiwów UB), wyniki zostały opublikowane w 1997 r.

 

Mimo to żaden z kontrowersyjnych wątków nie został dotychczas wyjaśniony. Wyszły jednak na jaw nowe szczegóły, z których wynika, że od samego początku fałszowane były dokumenty urzędowe (co dziś uniemożliwia odtworzenie stanu faktycznego), zacierane były istotne ślady, mogące przyczynić się do – choćby częściowego – wyjaśnienia sprawy. W 1988 r. częściowo spłonęło – jakoby przypadkowo – archiwum WUSW w Kielcach, w tym dokumenty b. UB z lat 1945-1956.

 

Przez prasę przetoczyła się kilkakrotnie dyskusja na ten temat, przy czym część mediów, usiłując „udowodnić” winę Polaków, posługiwała się spreparowaną, skompromitowaną dokumentacją (np. tygodnik „Polityka”). Rzetelne wyjaśnienie tej sprawy jest zawsze możliwe, jeśli będzie silna wola polityczna. Co więcej, wobec agresywnej kampanii wobec Polski ze strony części środowisk żydowskich i lewackich jest to po prostu konieczne.

Leszek Żebrowski

Grecka falanga

Jedną z najpotężniejszych i najskuteczniejszych formacji wojskowych czasów starożytnych  była grecka falanga. Początków falangi należy szukać w Sumerze około XXV w. p. n. e. Następnie w Egipcie by pojawić się ostatecznie w Grecji gdzie przybrała najdoskonalszą formę i święciła największe tryjumfy na polach bitew starożytnego świata.

 

Tworzyli ją hoplici, ustawieni w 8-16 szeregach jeden za drugim. Gdy zginął hoplita z pierwszego szeregu, na jego miejsce wchodził żołnierz z drugiego. Falanga najczęściej przystępowała do bitwy w szyku zamkniętym, gdzie każdy z hoplitów osłaniał lewą połową swojej tarczy (tzw. hoplonem) swojego towarzysza. Podczas starcia walczyły tylko dwa pierwsze szeregi, pozostali zaś nadawali impet natarciu, pchając swych poprzedników do przodu oraz uniemożliwiając im ucieczkę.

 

Grecki hoplita stawał do walki z własną bronią (włócznią o długości 3 metrów i wadze 2 kg nazywaną "Doru") i wyposażeniem takim jak tarcza, napierśnik, hełm i nagolenniki. Hoplitą mógł zostać tylko zamożny, wolny obywatel miasta państwa i jego wyposażenie ochronne zależało od jego zamożności.

 

Zdarzało się, że napierśnik z brązu zastępował skórzany ochraniacz lub płócienny kaftan, zdarzało się nawet, że hoplita stawał do boju nago. Początkowo w Grecji nie było żadnego oficjalnego szkolenia z poziomu państwa i pozostawiano to w gestii poszczególnych dowódców, którzy dbali o to by ich  żołnierze mogli walczyć w ujednoliconej formacji.

 

Taki stan rzeczy zmienił Filip II Macedoński. Uzawodowił on swoją armię co wpłynęło pozytywnie na poziom wyszkolenia i dyscypliny. Zapewnił także swoim hoplitom mniejszą, lżejszą  tarczę i dłuższą, cięższą włócznie zwaną sarisą. Długość i co za tym idzie waga sarisy wahała się w zależności od epoki.

Początkowo 4.5 m osiągając w szczytowym okresie rozwoju formacji 6 m. Tak długa włócznia dawała hoplitom przewagę zasięgu, pozwalając tym samym zdać pierwsze obrażenia bezradnym  przeciwnikom.

 

6 metrowe sarisy składały się z dwóch części połączonych metalową tuleją. Tuleja wzmacniała wytrzymałość drzewca, zapobiegała wyginaniu się długiej włóczni i niwelowała drgania umożliwiając precyzyjne operowanie bronią.

 

Długość sarisy powodowała, że w starciu w aktywny sposób mogło brać pięć szeregów hoplitów. Hoplici z tylnych szeregów pochylali swe sarisy pod katem 45 stopni nad frontem formacji tworząc tym samym rodzaj gęstej zasłony chroniącej pierwsze szeregi przed procarzami i łucznikami przeciwnika.

 

Siła greckiej falangi leżała w wytrwałości i zdyscyplinowaniu żołnierzy, którzy walczyli w upakowanej formacji osłoniętej zazębiającymi się tarczami.  Po sformowaniu falangi  żołnierze przemieszczali się powoli w kierunku armii przeciwnika, odbijając tarczami pociski miotane w ich kierunku przez przeciwnika, utrzymanie ścisłej formacji umożliwiało przebicie się przez linię wroga.

 

Kiedy dochodziło do zwarcia tarcza w tarczę i rozpoczynało się wzajemne przepychanie, hoplici z pierwszego rzędu odrzucali nieporęczne w tej sytuacji sarisy i sięgali po krótkie miecze. Wojownika poległego w pierwszej linii zastępował natychmiast jego towarzysz napierający od tyłu uniemożliwiając tym samym ucieczkę.

Z czasem do taktyki frontalnej dodano dwa dodatkowe manewry: kontrmarsz lakoński (wykorzystywany przy przechodzeniu z szyku marszowego w czołowy i odwrotnie, jak i przy zmianie frontu całości lub części falangi, gdy nieprzyjaciel uderzał z kierunku innego niż czołowy) i anastrofą  (polegającą na kontrmarszowym wycofaniu jednego ze skrzydeł i ustawieniu go za plecami innej części formacji dla przydania falandze ciężaru). W IV wieku p.n.e. liczba szeregów wahała się od ośmiu do - nawet (wyjątkowo) - trzydziestu sześciu.

 

 

Jednym z najbardziej znanych zastosowań falangi była  bitwa pod Maratonem (490 r.p.n.e.), gdzie greccy hoplici natarli na wroga w formacji "w biegu" (według Herodota) i zdziesiątkowali lekko uzbrojoną perską piechotę (taktyka później zastosowana w 480 r.p.n.e. w decydującej bitwie pod Platejami).  Po wielkich sukcesach falangi w wojnach z Persją, formacja ta stała się tak popularna, że nawet Persowie zaczęli zatrudniać hoplitów. Ponoć w wojnach Persów z Aleksandrem Wielkim miało brać udział po stronie Persów 30.000 najemnych Greków.

 

Tebański generał  Epaminondas znacząco zmienił użycie falangi w bitwie pod Leuktrami (379 r.p.n.e.) wzmocnił lewą flankę do głębokości pięćdziesięciu wojowników, umieszczając tam między innymi elitarny, homoseksualny Święty Zastęp, zmniejszył głębokość ugrupowania w centrum i na prawej flance i rozbił Spartan formacją znaną jako  szyk skośny.

 

Jako ciekawostkę można tu dodać, że Grecy, którzy na co dzień spożywali wino dość umiarkowanie przed bitwą pili więcej, oczywiście w celu ukojenia stresu przed bitwą. Ksenofont wspomina, że właśnie przed bitwą pod Leuktrami, król Sparty Kleombrotos I wypił wraz ze swymi oficerami za dużo przed bitwą. Czyżby więc o porażce Spartan pomimo liczebnej przewagi  zadecydowała  innowacyjna taktyka Epominondasa oraz alkoholowe zamroczenie sztabu Spartan?

 

Mocne, lewe skrzydło tebańskie pod osobistym dowództwem Epaminondasa uderzyło gwałtownie na prawe skrzydło spartańskie. Jednocześnie centrum i prawe skrzydło tebańskie posuwało się naprzód powoli, ściągając na siebie uwagę Spartan, nie wchodząc jednak do walki. Prawe skrzydło spartańskie nie wytrzymało naporu tebańskiej kolumny szturmowej i poszło w rozsypkę. Wtedy lewe skrzydło Tebańczyków zwróciło się przeciwko centrum przeciwnika, a jednocześnie od frontu uderzyły oddziały centrum i prawego skrzydła tebańskiego. Spartanie, atakowani z dwóch stron, rozpoczęli pośpieszny odwrót.

 

Filip II Macedoński, pilnie studiował taktyki Epaminondasa i zastosował je w swoim królestwie gdzie jak wiemy stworzył pierwszą profesjonalną siłę bojową w Grecji poza Spartą. To na okres jego panowania oraz podbojów jego syna Aleksandra Wielkiego  przypada szczyt osiągnięć falangi ale była to juz falanga typu macedońskiego a nie helleńskiego.

 

W bitwie pod Cheroneą 338 r.p.n.e. oryginalny sposób użycia formacji falangi w połączeniu z użyciem harcowników oraz kawalerii, którą rozpoczęto używać w Grecji jako siłę przełamującą zapewniła zwycięstwo ruchliwszej falandze macedońskiej nad ociężałą falangą hellenistyczną.

 

Zmierzch falangi jako szyku bojowego nastąpił po śmierci Aleksandra Wielkiego, a pierwszą poważną klęską falangi była bitwa pod Kynoskefalaj w 197 r.p.n.e. w której Rzymianie operując elastycznie systemem manipułów pokonali falangę króla Macedonii Filipa V.

 

Wkrótce  przyszły kolejne klęski zadane przez Rzymian wojskom stosującym falangę,  na przykład bitwa pod Magnezją z 190 r.p.n.e. w której Rzymianie pobili seleucydów pod dowództwem Antiocha III Wielkiego. W 168 r.p.n.e. pod Pydną Macedończycy zostali po raz kolejny pokonani przez Rzymian a bitwa zakończyła się masakrą Macedończyków. Rzymianie w ciągu godziny zabili 20.000 Macedończyków. Bitwy te zakończyły wielowiekowe panowanie falangi na polach bitew.

Mimo to falanga i idea stosowania długich włóczni/pik nie zniknęła z historii wojen aż do XVI w. - stosowali ją Anglosasi, wikingowie, Normanowie i piechota krajów muzułmańskich (Ajjubidzi czy piechota Timurydów - ci ostatni nadal stosowali sarissy). Ostateczną rezygnację z długiej broni drzewcowej spowodował postęp w broni palnej.