Kwiecień 2016

Słonie bojowe i ich użycie na polu bitwy

W poszukiwaniu coraz to lepszych i skuteczniejszych środków unicestwiających wroga i zapewniających totalne zwycięstwo, starożytni wodzowie skierowali swe oczy w kierunku słoni. Perspektywa okiełznania monumentalnych zwierząt  i przemienienia ich w zabójczą  broń, która w brutalnej szarży dosłownie wdeptuje wroga w ziemię,  skusiła nie tylko Kartagińczyków i ich największego wodza Hannibala. Także Grecy i Rzymianie używali słonie na polu bitwy.

 

Ogromne i przerażające, słonie wywierały piorunujące wrażenia na przeciwniku, zwłaszcza na przeciwniku, który nigdy wcześniej nie widział słoni. Niestety bardzo wysokie koszta pozyskiwania, treningu i utrzymania. Razem z trudnością w ich transporcie i nieprzewidywalnością w zgiełku bitewnym, powodowało, że słonie często okazywały się mało efektywną bronią.

 

Historia oswajania słoni sięga swymi początkami 4000 lat temu i zapoczątkowana została w dolinie Indusu.  Słoń indyjski (Elephas maximus) początkowo używany był do prac w polu. Pierwsze przekazy dotyczące bojowego użycia słoni pochodzą z wedyjskich hymnów datowanych na około 1100 lat p.n.e.

 

Pomysł na użycie słoni w walce zapożyczyli z Indii Persowie, którzy używali słonie w wielu kampaniach wojennych. Przypuszcza się, że po raz pierwszy Europejczycy zetknęli się z słoniami bojowymi w bitwie pod Gaugamelą w 331 roku p.n.e. 15 słoni umieszczonych w centrum formacji perskiej wywarło na Grekach duże wrażenie. W noc poprzedzającą bitwę, Grecy składali ofiary i modlili się do Fobosa, uosobienia strachu. Grecy pod wodzą  Aleksandra Wielkiego odnieśli wspaniałe zwycięstwo a Aleksander docenił wartość słoni i wcielił je do swojej armii.

W bitwie nad rzeką Hydaspes książę Porus panujący w dzisiejszym Pendżabie miał przyprowadzić na pole bitwy aż 200 słoni (niektóre zródła wspominają 85 słoni) . Grecy ponieśli spore straty zadane im przez słonie i nie byli w stanie sforsować rzeki. Aleksander Wielki znał jednak słabe strony słoni bojowych i jego żołnierzom udało się przestraszyć słonie, które wpadły panikę i uciekły z pola bitwy, dzięki temu Aleksandrowi udało się odnieść kolejne zwycięstwo.

 

Starożytne zródła podają, że królestwo Magadha zajmujące teren obecnego stanu Bihar w Indiach posiadało 6000 słoni bojowych a Czandragupta Maurja pierwszy uniwersalny władca całych Indii miał mieć 9000 słoni bojowych. Większość historyków uważa te liczby za mocno przesadzone, ale nawet jeśli obciąć jedno zero z podanych liczb armia tak wyposażona była niezwykle potężna.

 

Ze zródeł historycznych wiemy także, że na Sri Lance słonie wykorzystywano jako swego rodzaju "wozy dowodzenia" . Z grzbietu potężnego zwierzęcia król lub generał miał świetny widok na pole bitwy. Traktat historyczny Mahavamsa z około roku 200 p.n.e.  wspomina słonia o imieniu Kandula, który nosił do bitwy syngaleskiego króla Dutthagamani. Innym znanym z imienia słoniem bojowym był Maha Pabbata noszący króla Elahara.

 

Nad morze Śródziemne słonie bojowe sprowadzili Diadochowie, spadkobiercy Aleksandra Wielkiego. Używali oni powszechnie słonie w licznych wojnach wewnętrznych. Także Egipcjanie i Kartagińczycy rozpoczęli oswajanie słoni afrykańskich (Loxodonta africana) podobnie jak Numidyjczycy i Kuszyci.

 

Początkowo oswajanym podgatunkiem był słoń afrykański leśny (Loxodonta africana cyclotis), który jest mniejszy od indyjskiego i osiąga w kłębie około 250 cm. Ponadto było to zwierzę dość rzadkie i płochliwe, przez co nie bardzo nadawało się do celów bojowych. Z kolei afrykański słoń sawannowy (Loxodonta africana africana), o znacznie większych rozmiarach, był bardzo trudny do oswojenia, dlatego też ich użycie w walce było bardzo trudne.

 

Podczas bitwy pod Rafią stoczonej w 217 roku p.n.e. przez wojska egipskie pod wodzą Ptolemeusza IV i Seleucydów pod wodzą Antiocha III, używano zarówno słoni indyjskich jak i mniejszych afrykańskich leśnych. Pomimo różnicy w rozmiarach zwierząt na skutek błędu taktycznego Antiocha zwycięstwo odniosła strona egipska z mniejszymi słoniami leśnymi.

 

Rzymianie bojowo zetknęli się ze słoniami po raz pierwszy podczas przegranej bitwy pod Herakleą, stoczonej przeciwko wojskom Wielkiej Grecji pod wodzą króla Epiru Pyrrysa. Konie rzymskiej kawalerii przerażone widokiem i zapachem słoni,  zrzucały jezdzców i uciekały.

 

Rzymianom przyszło walczyć przeciwko słoniom w czasie wojen punickich, w ciągu których stali się ekspertami w taktykach "anty słoniowych". W armii Hannibala która wyruszyła z Hiszpanii do Italii znajdowało się 37 słoni. Karkołomną przeprawę  przez Alpy przetrwały tylko 3 słonie w tym największy i najsilniejszy "Surus" czyli "Syryjczyk". Także brat Hannibala Hazdrubal dysponował 140 słoniami przeciwko legionom Scypiona. Hazdrubal dotarł do Iatlii z 15 słoniami, nie udało mu się jednak doprowadzić ich do brata.

 

W toku walk przeciwko Kartaginie Rzymianie zdobyli doświadczenie i wiedzę potrzebną do skutecznego zneutralizowania niebezpiecznej szarży słoni. W ostatniej bitwie Rzymian przeciwko Hannibalowi pod Zamą w 202 roku p.n.e. Zdyscyplinowane i dobrze wyszkolone manipuły rzymskie po prostu rozstąpiły się na komendę,  przepuszczając pędzące przed siebie słonie.

 

Słoń szarżował z prędkością 30km/h i ze względu na swą masę i rozmiar nie był tak łatwy do zatrzymania przez piechotę uzbrojoną we włócznie jak kawaleria. Po zmiażdżeniu pierwszych linii wrogiej piechoty,  słonie siały spustoszenie tratując i zabijając swymi ciosami kolejne szeregi wroga. Często w celu zwiększenia efektu rażenia pomiędzy ciosami słonia zawieszano ostre łańcuchy lub mocowano na ciosach groty włóczni.

 

Poza walorem szarży słonie stanowiły stabilną i bezpieczną platformę dla łuczników, zapewniającą doskonały widok na pole walki i umożliwiającą skuteczniejsze rażenie celów. Zarówno kornacy (kierowcy słoni), jak i pozostali jeźdźcy umieszczeni dla ochrony w specjalnej wieży umocowanej na grzbiecie słonia, posiadali poza łukami i kołczanami ze strzałami także długie włócznie, do bezpośredniej walki z jazdą i piechotą przeciwnika.

 

Na grzbietach słoni montowano również bardziej zaawansowaną broń miotającą. Armie Khmerów i Hindusów używały broni podobnej do wielkiej kuszy lub balisty, która umożliwiała wystrzeliwanie dużo większych pocisków zdolnych do zabicia słonia lub zniszczenia rydwanu przeciwnika.

Juliusz Cezar w bitwie pod Tapsus uzbroił V legion "Alaudae" w topory i rozkazał legionistom atakować wrażliwe nogi słoni. Legion wytrzymał szarżę i w nagrodę jego godłem stał się słoń.  Kartagińczycy zabezpieczali nie tylko wrażliwe miejsca na ciele słoni takie jak nogi czy trąby przed ciosami Rzymian,  ale ubierali swe słonie w specjalne kolczugi chroniące całe ciało słonia.

 

Według Pilniusza Starszego skutecznym sposobem na przestraszenie słonia  były świnie. Pisał on, że  "słonie bały się mniejszych kwiczących świń" . Także oblężenie miasta Megara w Grecji zostało przerwane po tym jak obrońcy wylali płonący olej na stado świń. Kwiczące z bólu świnie uciekały w panice w kierunku wrogiej armii co wzbudziło w słoniach ogromną panikę, powodując w szeregach zamęt i ogromne straty.

 

Innym skutecznym sposobem na powstrzymanie słoni było rozsypanie metalowych kolców na własnym przedpolu. Zranione w ten sposób słonie często zwalniały swój bieg lub zawracały biegnąc w kierunku własnych wojsk, wtedy dochodziło do niezamierzonej masakry.

 

Oprócz wojowników na słoniu siedział człowiek, zwany Mahout, do niego należało kierowanie słoniem, a także jego zabicie przy pomocy dłuta i młotka (poprzez przecięcie kręgosłupa w okolicy szyjnej) w przypadku utraty kontroli nad słoniem i zagrożenia stratowania własnych wojsk. Widać więc, że słonie okazywały się być często bronią obosieczną

 

Przeciwko Rzymianom słoni używali Partowie, grozny ich przeciwnik na Bliskim Wschodzie. W pózniejszym okresie także Sasanidzi używali słoni bojowych na masową skalę. Także średniowieczna Europa zetknęła się z słoniami bojowymi. Karol Wielki w roku 804 zabrał  na wyprawę przeciwko Duńczykom słonia podarowanego mu przez kalifa Bagdadu Haruna al-Rashida. W czasie wyprawy krzyżowej do Ziemi Świętej Fryderyk II Hohenstauf zdobył dużą liczbę słoni, które przetransportował do Włoch i użył w oblężeniu Cremony w 1214 roku.

Masowe wprowadzenie broni palnej na pola bitew stopniowo ograniczało użycie słoni jako środka bojowego, choć sporadycznie słonie pojawiały się na placu boju przez cały XVI wiek.  Pod koniec XVI stulecia próbowano instalować na grzbietach słoni artylerię, ale względnie powolne zwierzęta przestały być skuteczną bronią w nadchodzącej epoce broni palnej. Ostatnią bitwą w której słonie zostały użyte bojowo była  III bitwa pod Panipatem w 1761 roku.

Mit "rycerskiego" Wehrmachtu ostatecznie obalony

W Niemczech przez dziesięciolecia pielęgnowany był mit rycerskiego, szlachetnego  Wehrmachtu, a całą winę za zbrodnie zrzucano na SS. Im dalej od wojny tym szczodrzej rząd niemiecki finansuje różne kampanie, które mają za zadanie małymi kroczkami zaszczepiać przekonanie o przyzwoitych żołnierzach Wehrmachtu także za granicą, czego ostatnim produktem był na przykład film odcinkowy pt Nasze matki, nasi ojcowie.

 

Na całym świecie, także w Polsce ukazują się książki, wspomnienia byłych żołnierzy niemieckich różnej rangi. Książki te bardzo często niestety ukazują się bez żadnych przypisów od wydawcy,  objaśniających dyskusyjne fragmenty w , których autorzy podejmują wysiłek wybielenia lub usprawiedliwienia zbrodni i niegodziwego zachowania Wehrmachtu.

 

Jest to bardzo niebezpieczne gdyż młode pokolenie (zwłaszcza na zachodzie) mające zazwyczaj poważne luki w wiedzy historycznej,  może sobie na podstawie takich książek wyrobić fałszywe pojęcie o tym kto był katem a kto ofiarą.

 

Przekonałem się o tym osobiście. Niedawno miałem okazję pracować z młodym Niemcem, pewnego razu rozmawialiśmy o II W Ś. Ów Niemiec przekonany był właśnie, że Wehrmacht to było zwykłe wojsko a ci zli mordercy naziści to byli tylko w SS. Nie chciał mi wierzyć kiedy zasypałem Go przykładami zbrodni  Wehrmachtu z samego tylko września 1939 roku.

 

Bardzo bolesnym ciosem w propagandę nieskazitelnego Wehrmachtu, było odtajnienie odnalezionych w amerykańskich i brytyjskich archiwach dokumentów. Pracownik uniwersytetu w Moguncji Sonke Neitzel "dokopał" się do 20 tyś protokołów z podsłuchów jeńców niemieckich,  zapisanych na 150 tyś. stron. Dla Niemieckiej opinii publicznej był to wielki wstrząs i szok. Tygodnik "Der Spiegel" napisał nawet, że będzie trzeba pisać na nowo historię II WŚ.

 

Podsłuchy nagrywano w obozach w Wielkiej Brytanii,  Trenton Park i Latimer House,  pózniej także w USA w ośrodku w Fort Hunt. Brytyjczycy byli bardziej zainteresowani nagrywaniem oficerów wyższej rangi,  natomiast Amerykanie nagrywali wszystkich,  nawet szeregowców. Protokoły spisano szczegółowo wraz z angielskim tłumaczeniem i danymi personalnymi nieświadomego niczego jeńca.

 

Żołnierze niemieccy słali do domu czułe listy do żon i matek skarżąc się na trudy służby w okupowanych krajach. Nikt nie wspominał matce lub narzeczonej albo we wspomnieniach, że brał udział w masowych rozstrzeliwaniach ludności cywilnej lub jeńców, albo pijanych gwałtach na wieśniaczkach gdzieś na froncie wschodnim. Przecież byli szanowanymi ojcami, mężami, członkami lokalnej społeczności, parafii. Chcieli się pokazać z jak najlepszej strony.

 

Więcej szczerości mieli za to przed swoimi kompanami. Nie podejrzewając, że są podsłuchiwani,  opowiadali sobie nawzajem własne doświadczenia i historie z wojny, często po prostu by zabić nudę towarzyszącą zamknięciu w obozie jenieckim. We własnym gronie stać ich było na szczerość

 

Historyk Sonke Neitzel współpracując z psychologiem społecznym Haraldem Welzerem przeanalizowali archiwalne dokumenty. Efektem ich pracy jest książka pt „Soldaten. Protokolle vom Kämpfen, Töten und Sterben” („Żołnierze. Protokoły o walce, zabijaniu i umieraniu“) , która 12 kwietnia 2011 roku ukazała się w Niemczech i została okrzyknięta jedna z najwarzniejszych publikacji na temat II WŚ.

 

 

Z ujawnionych podsłuchów wyłania się obraz innego, mniej znanego Wehrmachtu. Okazało się bowiem, że żołnierze rycerskiego Wehrmachtu nie tylko grabili, mordowali i gwałcili ale robili to też z przyjemnością i bez poczucia winy.

 

Na wyznanie takie zdobył się pewien podporucznik biorący udział w rozstrzeliwaniach.

 

„Pierwszego dnia pomyślałem: cholera, rozkaz jest rozkazem. Czwartego dnia miałem już z tego uciechę”.

 

 

W kwietniu 1940 roku pilot Luftwaffe Pohl opowiadał koledze Meyerowi z piechoty o tym jak bombardowali Polskę rok wcześniej.

 

 „Drugiego dnia wojny w Polsce musiałem zbombardować dworzec w Poznaniu. Osiem spośród 16 bomb uderzyło w miasto, między domy. Nie sprawiło mi to radości. Trzeciego dnia było mi to obojętne, czwartego dnia miałem z tego zabawę. Ściganie po polu pojedynczych żołnierzy ogniem karabinów maszynowych i zostawianie ich tam z kilkoma kulami w kręgosłupie było naszą rozkoszą przed śniadaniem”.

 

Meyer: „Ale walczyliście tylko przeciwko żołnierzom?”.
 

Pohl: „Także przeciwko ludziom. Atakowaliśmy kolumny na drogach. Byłem w całym łańcuchu (samolotów). Maszyna trzęsie się, leci jedna za drugą, wtedy zakręt w lewo i ognia ze wszystkich luf… Widzieliśmy wylatujące w powietrze konie”.
 

Meyer: „Do diabła z tymi końmi…”.
 

Pohl: „Koni było mi żal, ale ludzi wcale nie. Było mi żal koni aż do ostatniego dnia”.

 

 

Porucznik Hans Hartigs z 25 Brygady Bombowej opowiadał jak to brał udział w nalocie na Anglię w której mieli za zadanie

 „aby strzelać do wszystkiego, z wyjątkiem celów wojskowych”

 

Niemiecki oficer opowiadał dalej

„Położyliśmy trupem kobiety i dzieci w wózkach”

 

Pilot Baumer także miał doświadczenia z nalotów na Anglię

„Z przodu mieliśmy dwucentymetrowe działko. Lecieliśmy nisko nad ziemią, a kiedy naprzeciwko nas jechały samochody, włączaliśmy reflektor. Kierowcy myśleli, że to auto nadjeżdża, i wtedy waliliśmy z armaty. Było bardzo pięknie, ogromna uciecha. Strzelaliśmy także do pociągów i podobnych rzeczy”.

 

Kolega z obozu,  Greim dołożył swoją historię

„Atakowaliśmy z niskiego pułapu pod Eastbourne. Zobaczyliśmy wielki zamek, w którym odbywał się bal czy coś takiego. W każdym razie były tam damy w sukniach wieczorowych i orkiestra. Za pierwszym razem tylko przelecieliśmy, za drugim przeprowadziliśmy atak. Mój przyjacielu, cóż to była za uciecha!”

Żołnierze wojsk lądowych nie byli lepsi, nie wiele trzeba było by znalezć pretekst do zabicia niewinnego człowieka. Żołnierz Zotloterer przyznał się kolegom

Zotlöterer: „Zastrzeliłem Francuza od tyłu. Jechał na rowerze”.
 

Żołnierz Weber: „Z bardzo bliska?”.
 

Zotlöterer: „Tak”.
 

Żołnierz Heuser: „Czy Francuz chciał cię wziąć do niewoli?”.
 

Zotlöterer: „Bzdura. Chciałem mieć ten rower”.

 

Jeden podporucznik z Frankfurtu tak opowiadał o bestialskim akcie ośmiu innym oficerom którzy według protokołu mieli śmiać się w głos,  tylko jeden wstał i przed wyjściem powiedział  „Moi panowie, to za wiele” Oto opowieść porucznika.

 

„Raz złapaliśmy rosyjską kobietę szpiega, która włóczyła się po okolicy. Najpierw biliśmy ją kijem po cycuszkach, potem tłukliśmy karabinem po tyłku. Potem ją wypieprzyliśmy. Wreszcie wyrzuciliśmy tę kobietę i strzelaliśmy do niej. Leżała na plecach, rzucaliśmy w nią granatami. Za każdym razem, kiedy granat upadł w pobliżu, krzyczała”. 

 

Wypowiedz ta przeczy innej legendzie według, której rycerski Wehrmacht nie gwałcił, a już szczególnie nie zniżał się do gwałtu na słowiańskich "podludziach" na wschodzie.

 

W rozmowach jeńców wiele razy przewijają się historie o gwałtach które w gwarze niemieckich piechurów kryją się pod nazwą "szczotkowania" . Żołnierz Wallus opowiadał o gwałtach w Polsce.

 

„W Warszawie nasi żołnierze stali w kolejce pod drzwiami domu. W Radomiu pierwsze pomieszczenie było pełne, podczas gdy ludzie z ciężarówki stali na zewnątrz. Każda kobieta przyjmowała 14-15 mężczyzn na godzinę. Kobietę zmieniano po dwóch dniach”.

 

Jego kolega Niwiem zrewanżował się swoją opowieścią z Francji.

 

„Muszę powiedzieć, że my we Francji nie byliśmy tak przyzwoici. Widziałem w Paryżu, jak nasi strzelcy w pewnym lokalu złapali dziewuchy, po prostu położyli je na stole – i gotowe! Także zamężne kobiety!”

 

Muller opowiadał o ekscesach z Charkowa gdzie kobiety i młode dziewczęta zmuszane były do pracy.

 

„Te cudne jak cholera dziewczyny sprzątały ulice. Wtedy podjeżdżaliśmy, po prostu porywaliśmy je do samochodu, rozkładaliśmy i znowu wyrzucaliśmy! Człowieku, jak one przeklinały!”

 

W protokołach nie zabrakło także wypowiedzi jeńców na temat zagłady Żydów co pokazuje, że fakt zorganizowanej eksterminacji Żydów był powszechnie znany w Niemczech. Dziś oczywiście każdy stary Niemiec wypiera się, że cokolwiek wiedział na ten temat. Z relacji jeńców wynika, że nawet jeśli sami nie uczestniczyli w masowych mordach to byli często "zapraszani" przez SS na egzekucję by sobie poobserwować.

 

Autor książki stwierdził, że „Wyniszczenie Żydów stało się częścią wiedzy żołnierzy w o wiele większym stopniu, niż pozwalały oczekiwać nowe badania w tej materii. Bez wątpienia nie każdy wiedział wszystko, jednak w protokołach występują wszystkie szczegóły zagłady, włącznie z zabijaniem tlenkiem węgla w ciężarówkach”.

 

Porucznik Luftwaffe von Muller-Rienzburg tak o tym opowiadał.

 

„SS zaprosiło nas na rozstrzeliwanie Żydów. Cały oddział przyszedł z karabinami. Każdy mógł sobie wybrać, kogo zabić”

 

Generał Edwin Graf von Rotkirch und Trach opowiedział o rozstrzeliwaniach w Kutnie.

 

„Znałem tam dobrze pewnego dowódcę SS. Rozprawiam z nim o tym i owym i wtedy on mówi: mój Boże, może chce pan sfilmować sobie rozstrzelanie. Ci ludzie są zawsze rozstrzeliwani o świcie, ale jeśli pan chce, mamy tu jeszcze takich, możemy ich rozstrzelać po południu”

 

Generał major Walter Bruns opowiadał o egzekucji rozebranych do bielizny i wcześniej okradzionych kobiet i dzieci.

 

„Doły były długie na 24 m i na jakieś 3 m szerokie. Ludzie musieli się ułożyć w nich ciasno, jak sardynki w puszce, z głowami do środka. Nad nimi stało sześciu strzelców z pistoletami maszynowymi, którzy strzelali w tył głowy. Aby w masowym grobie nie zmarnowano zbyt wiele miejsca, żywi musieli kłaść się na umarłych. Musieli pięknie ułożyć się w warstwę, zanim dostali kulę”

 

To co dla nas było zawsze oczywiste a zbrodnie Wehrmachtu nie były tematem nieznanym, w Niemczech i na Zachodzie stało się objawieniem! Po książce „Soldaten. Protokolle vom Kämpfen, Töten und Sterben” nikt już nie może kultywować mitu rycerskiego Wehrmachtu. Warto o tej książce wiedzieć w dobie celowego zakłamywania historii, wiedza na temat zbrodni Wehrmachtu może okazać się cennym argumentem gdy przyjdzie Polakowi bronić honoru splamionego niesprawiedliwym oszczerstwem.