Życie codzienne Słowian cz7

Kategorie: 

public domain

W poprzedniej części cyklu zarysowałem obraz rzemiosła i prac, które wykonywali Słowianie. Oczywiście Słowianie nie pracowali dzień i noc, mieli też czas wolny.  Tym właśnie się zajmę w tym odcinku cyklu i przybliżę czytelnikom co robili Słowianie gdy nie pracowali.

Słowianom nie był znany koncept dnia przeznaczonego na odpoczynek aż do czasów przyswojenia prze nich chrześcijańskiego tygodnia. Pierwsze próby wprowadzenia dni świątecznych przez chrześcijańskich misjonarzy spotkały się z oporem i buntem ze strony ludności, która odbierała to jako zwykłe próżniactwo.  Nie mogli oni na przykład zrozumieć dlaczego Bóg chrześcijan nie chce aby pracowano w niedzielę kiedy właśnie jest taka potrzeba,  gdyż załamanie pogody grozi utratą plonów.

Scenę taką opisał kronikarz  biskupa Ottona z Bambergu. Pewna bogata właścicielka ziemska, wdowa po pewnym możnym pomorskim, mająca włości swe w okolicach Kamienia, widząc zbierające się chmury. Wezwała swą czeladz do pracy przy żniwach, zakazując udania się na niedzielne nabożeństwo.  Widząc, że jej ludzie wahają się, sama by dać przykład wystraszonym wieśniakom zakasała spódnicę i ruszyła w pole.

Pech chciał, że została rażona piorunem, który zabił ja na miejscu. Takie ekstremalnie rzadkie zdarzenie losowe zostało oczywiście wykorzystane propagandowo przez lokalny kler. Jak donosi ten sam kronikarz misjonarze tryumfalnie ogłosili ludziom, że jest to oczywiście kara boska za łamanie dnia świątecznego i kolejny dowód na moc nowego Boga.

Przed przybyciem chrześcijan, święta a co za tym idzie okazje do świętowania i oderwania się od trudów pracy wyznaczane były przez naturę.  Wyznaczał je kalendarz prac rolniczych regulowanych zwyczajnie przez następujące po sobie pory roku, kiedy to natężenie prac rosło lub malało. Uroczystości te odbywały się w momentach przesileń kalendarza tak astronomicznego jak i gospodarczego.

Do tego dochodziły wydarzenia z ludzkiej prozy życia. Powodem do zebrania się rodziny i sąsiadów były narodziny dziecka, wesele, tryzna czyli stypa po śmierć członka rodziny czy  szczególnie ważne dla męskich potomków postrzyżyny. Warto zaznaczyć, że nawet uroczystości pogrzebowe Słowianie przekształcili w  igrzyska na cześć zmarłego. Po sutej biesiadzie odbywały się  gonitwy, zapasy i wesołe zabawy w maskach.

Jedno z cyklicznych świąt, odbywające się na Rugii wraz z końcem lata opisał duński kronikarz. Święto zebrania plonów trwało tam według kronikarza 2 dni. Po złożeniu ofiar ze zwierząt tłum "odbywał ucztę pod pozorem kultu" konsumowano wtedy prawdopodobnie ofiary oraz przyniesione ze sobą zapasy. Nazajutrz tłum rozkładał się wygodnie przed wrotami świątyni i oglądał wróżby i obrzędy odprawiane przez kapłanów, wysłuchiwali także jego pouczeń i życzeń. Po zakończeniu formalnych obchodów ludzie powracali do biesiadowania. Co nie bez zgorszenia opisuje kronikarz z Danii.

       Powyżaj składanie darów w kącinie czyli słowiańskiej świątyni

" resztę dnia zużywali na zbytkowne biesiadowanie i obracali przyniesione na ofiarę zapasy na ucztowanie i żarłoctwo, zmuszając poświecone bóstwu zwierzęta do służenia swej zachłanności. Przekroczenie wstrzemięzliwości  uważano w tej uczcie za czyn pobożny, a jej zachowanie za bezbożność miano"

Targowiska odbywające się w większych grodach były znakomitym miejscem nie tylko do robienia interesów ale też dla spędzania czasu socjalizując się z miejscowymi i przybyszami z bliższych i dalszych stron, wymieniając się informacjami i doświadczeniami. Były to miejsca barwne i głośne, mieszały się tam różne dzwięki i zapachy. Krzyki wykłócających się o cenę kupujących i sprzedających mieszały się z muzyką graną na fletach i piszczałkach a kakofonię uzupełniał kwik i gęganie różnego inwentarza żywego przyniesionego na sprzedaż lub wymianę.  Dla przybyłych na Uznam misjonarzy którzy założyli swój pierwszy klasztor w sąsiedztwie takiego targowiska, sąsiedztwo to było na tyle przykre, że dość szybko przenieśli się w bardziej ustronne miejsce.

Było to miejsce nie tylko sposobne do ogłaszania woli rady starszych czy głoszenia zalet nowej religii przez misjonarzy ale też sprzyjało zabawie i publicznemu wykonywaniu wymiaru sprawiedliwości co było bardzo interesujące i widowiskowe dla zgromadzonej ludności zważywszy na surowy charakter ówczesnych kar.

Z czasów Bolesława Chrobrego na przykład pochodzi wzmianka jak to na jednym z targowisk karano cudzołożników. Nieszczęśnika, który zapomniał, że to nie ładnie bałamucić cudze żony, przybijano za mosznę do poręczy pomostu. Zgromadzona gawiedz bacznie przypatrywała się czy skazaniec zrobi użytek z noża który mu wręczano i uwolni się z tej raczej nie komfortowej sytuacji. Ot takie to mieli rozrywki nasi przodkowie.

Zazwyczaj częścią takiego targowiska były karczmy gdzie naturalnie ogniskowało się życie towarzyskie . Sama nazwa "karczma" wywodzi się od słowa "krczag" czyli dzban i ma rodowód sięgający wczesnego średniowiecza. Wskazuje to, że obok wielorakich funkcji karczma pełniła przede wszystkim funkcję miejsca gdzie zaspokajano pragnienie. Watro zaznaczyć, że słowo to przejęli od Słowian Niemcy, Węgrzy i Rumuni i karczma występuje do dziś w tych językach.

Jak juz wspomniałem karczmy obok swego głównego przeznaczenia spełniały także inne funkcje. W karczmach nie tylko spędzano czas na wesołej zakrapianej piwem i miodem gawędzie. W karczmach sprzedawano też różne artykuły nie tylko spożywczego przeznaczenia gdyż przy karczmie często funkcjonowała jatka mięsna lub piekarnia.  W pózniejszym średniowieczu słyszymy nawet o zawieraniu w karczmach związków małżeńskich, ale była to praktyka mocno piętnowana przez Kościół, który ganił ten obyczaj.

          Powyżej słowiańskie wesele ksiażęce

Początki w rozwoju karczem nie były łatwe tak dla właścicieli jak i dla uczęszczających. Świadczą o tym przekazy pisane zachowane do naszych czasów. Jednym z takich przekazów jest kronika czeskiego Kosmasa, współczesnego naszemu Gallowi Anonimowi. W kronice tej Kosmas pisze, że książę Brzetysław I miał twierdzić, że karczma   

" jest korzeniem wszystkiego zła, skąd  wywodzą się kradzieże, morderstwa, cudzołóstwo, i inne grzechy"

Następnie wymieniał srogie kary czekający na tych co ośmielą się otworzyć nową karczmę i dla pijaków nawiedzających te grzeszne miejsca.

"gwałciciel tego dekretu niech będzie na środku rynku przywieszony do słupa i smagany aż do zmęczenia siepacza i ogołocony z włosów"

"Pijacy nie prędzej wyjdą z więzienia, aż do skarbu księcia złoży każdy trzysta monet"

Nie powstrzymało to rozwoju karczem w Czechach, w Polsce tym bardziej gdyż nie znane są nam przekazy o tak surowych karach wymierzonych w karczmarzy i klientelę. Wręcz przeciwnie karczmy powstają w Polsce jak grzyby po deszczu zwłaszcza kiedy stały się monopolem z którego kler i arystokracja czerpały nie małe zyski.

Wolny czas nie tylko w karczmach wypełniano grą w kości. Jak pokazują znaleziska archeologiczne kości wykonane były z gliny, kości a nawet z bursztynu, oznaczone były tak jak dziś punktami od 1 do 6. Czasami kości zastępowane były płaskimi znakowanymi krążkami a nawet półkolistymi główkami uciętymi z kości udowej zwierząt z wywierconym pośrodku otworem.

W środowiskach elitarnych wieczorami grano w grę o zasadach zbliżonych do warcabów a nawet w szachy. Znajomość tych gier przynieśli do Słowian zapewne kupcy z dalekich krain przybywający na ziemie Słowian w interesach.

Innym miejscem spotkań Słowian była łaznia. Bolesław Chrobry miał wykorzystywać łaznie nie tylko do spraw higienicznych ale i do karania możniejszych winowajców. Przy wspólnych ablucjach napominał, karcił i smagał wiechciami silniej niż potrzeba ciała winowajców.

Szczegółowy opis takiej łazni i zabiegów w niej odbywanych  pozostawił nam Ibrahim ibn Jakub, dla którego słowiańska łaznia różniła się bardzo od tego do czego był przyzwyczajony Żyd z południowej Hiszpanii.  Szansą na oglądnięcie a może i przetestowanie takiej łazni miał zapewne u Obodrzyców. Osobliwością słowiańskiej łazni był dla niego jej prymitywizm, co oczywiście nie umniejsza jest efektywności.

Dziwił się Ibrahim, że jest to tylko mały drewniany domek a nie jakaś okazalsza budowla z kamienia. Według jego relacji domek ten Słowianie uszczelniają mchem

"budują piec z kamienia w jednym rogu i wycinają w górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. a gdy się piec rozgrzeje, zatykają owe okienko i zamykają drzwi domku. Wewnątrz znajdują się zbiorniki na wodę. Wodę tę leją na rozpalony piec i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma w ręku wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i przyciąga je ku sobie. Wówczas otwierają się im pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał. Płyną z nich strugi potu i nie zostaje na żadnym z nich śladu świerzbu czy strupa. Domek ten nazywają oni al-i/s/tba"

"Izby" takie budowano w każdej osadzie. Ciężko powiedzieć jaką frekwencją cieszyły się owe łaznie i czy zaspokajały one czy może rozbudzały potrzeby higieniczne ludności. Wydaje się jednak, że odwiedzanie łazni traktowano jako rodzaj remedium kiedy pojawiły się zmiany na skórze. Według obserwacji Ibrachima ibn Jakuba Słowianie mieli nagminnie chorować na jakąś czerwoną wysypkę, świerzb, strupy i czyraki. Łaznie wykorzystywano także jako pralnie, gdzie rozwieszano ubrania jak najwyżej pod sufitem, w ten sposób dezynfekując ubrania w wysokiej temperaturze.

   Powyżej  Bannik słowiański demon zamieszkujący łaznie

Jak juz wspomniałem śmierć stanowiła okazje i to nierzadką do gromadzenia się rodziny i mieszkańców osady na obrzędach i  uroczystościach. Zmarli członkowie społeczności grzebani byli w okolicy osady czy grodu tworząc z czasem duże cmentarzyska. Przykładem takiego cmentarzyska jest cmentarz na Wolinie gdzie do dziś zachowały się setki częściowo zniwelowanych juz kurhanów.

Na ziemiach słowiańskich mieszały się zasadniczo dwa typy pochówku (nie licząc pózniejszego wynikającego z adoptowania chrześcijaństwa) w zależności od regionu, czasem nakładające się na siebie. Zmarłych albo chowano w ziemi lub palono na stosie. Palenie na stosie było zasadniczo obyczajem starszym ale nie stanowiło to reguły. Na przykład na wspomnianym Wolinie groby szkieletowe z cmentarza na wzgórzu zwanym dziś Młynówką są starsze niż ciałopalne i dopiero około połowy XI wieku kremacja tam zyskuje przewagę. Natomiast na drugim cmentarzu na Wzgórzu Wisielców należącym do tego miasta stale dominują mogiły ciałopalne.

     Powyżej replika odnalezionej w Białej słowiańskiej popielnicy datowanej na IV wiek n.e. 

Rytuał ciałopalenia nie zawsze odbywał się w ten sam sposób. Czasami kopano jamę o głębokości około 50cm do której wkładano drewno na którym układano zwłoki. Po spaleniu drewna i ciała nad popiołem usypywano kurhan. Kiedy indziej zwęglone pozostałości kości zbierano starannie i wkładano do glinianej popielnicy i umieszczano w górnej części wznoszonego nad popiołami kurhanu. Oba sposoby praktykowano równolegle czasami w obrębie tego samego cmentarzyska. Zagadką pozostaje co powodowało o wyborze jednej lub drugiej metody. Być może przynależność klasowa i zamożność zmarłej osoby, ale jest to tylko moja spekulacja.

Bez względu na rodzaj pochówku, uroczystości pogrzebowe poprzedzała uroczysta i tłumna tryzna czyli stypa. Być może zwyczajem szerzej praktykowanym, było obnoszenie zmarłego po osiedlu jak to miało miejsce w przypadku znanej nam już możnej wdowy zmarłej tragicznie przy żniwach.

Na opłacenie kosztów tryzny szedł zapewne dobytek zmarłego. Zebrani jedli i pili zgromadzeni wokół stosu pogrzebowego. W jednym z kurhanów, wśród popiołów archeolodzy odkryli kości wieprza, jelenia i konia. Nie spalone a więc rzucone w pogorzelisko już po wygaśnięciu ognia jako resztki po obfitej stypie.

Zmarli, którzy nie zostali spaleni byli chowani w płytkich grobach o głębokości 50 cm a czasami jeszcze płyciej. Zwłoki kładziono w grobie głowa ku zachodowi a więc twarzą zwróconą w kierunku wschodzącego słońca rzadziej głowa na północ. Trumny stosowano raczej rzadko, częściej grób wykładany był kamieniami nie tylko na ściankach ale też u podstawy.

Zmarłych układano w grobie w ich zwykłych ubraniach wraz z ozdobami stroju ale nie najcenniejszymi. Do grobu wkładano także przedmioty. Kobiety zabierały ze sobą charakterystyczne dla słowiańskich niewiast kabłączki przyozdabiające ich skronie, czasami pierścionki, kolczyki i naszyjniki. Wszystko to jednak zależało od zamożności zmarłej osoby, zdarzają się groby zupełnie pozbawione wyposażenia.

Kobiety najczęściej zabierały ze sobą igły czasami z nićmi lub nawet cały igielnik oraz przęśliki tkackie co wskazuje na główne zajęcie kobiet w tamtych czasach. Zmarli mężczyzni dostawali z reguły nóż czasami z osełką i żelaznym krzesiwem by rozpalić sobie ognisko. Wojownicy otrzymywali broń, zazwyczaj włócznię a ci najbogatsi miecz i ostrogi.

Słowianin nie mógł udać się do Nawii czyli słowiańskich zaświatów z pustym brzuchem. Z tego powodu groby zaopatrywano w jadło i napitek, którym dusza zmarłego mogła się posilać. Naczynia zwykle układano wygodnie dla komfortu zmarłego w zasięgu ręki lub koło głowy, większe zapasy układano przy nogach. W pochówkach biedniejszych ludzi znajdowały się tylko potłuczone puste naczynia symbolizujące strawę i napitek.

Zmarłemu wkładano monetę do ust, dłoni lub na oczy. Moneta ta miała być zapłatą dla przewoznika dusz, który przewoził dusze zmarłych przez rzekę oddzielającą świat zmarłych od świata żywych.

Na przestrzeni wielu lat badania archeologiczne ujawniły wiele osobliwych pochówków. Do ciekawego znaleziska doszło na wielkim cmentarzysku z XI wieku w Kałdusie pod Świeciem nad Wisłą gdzie odkryto grób pary spoczywającej w wiecznym uścisku. Czy było to małżeństwo zmarłe jednocześnie czy może żona poszła do grobu za mężem dobrowolnie lub wbrew swej woli? Tego juz nigdy się nie dowiemy.

Do cmentarnych osobliwości z terenów słowiańskich należą tak zwane groby wampiryczne. Zdarzają się groby w których zmarły położony jest grzbietm do góry a jego obcięta głowy spoczywa obok. Osoby które za życia uchodziły za czarownika lub wampira często unieszkodliwiano w ten sposób by uniemożliwić im wyjście z grobu i dręczenie żywych.

Innymi sposobami  zapobiegającymi powrotom zmarłych było przebijanie czaszki gwozdziem lub przywalanie zwłok dużym kamieniem.  Na Rusi wywożono prochy zmarłych na dalekie rozstaje dróg w nadziei, że zmarły pogubi drogę i nie wróci do domu by szkodzić żywym.

Ocena: 

5
Średnio: 5 (1 vote)

Komentarze

Skomentuj