Mit "rycerskiego" Wehrmachtu ostatecznie obalony

W Niemczech przez dziesięciolecia pielęgnowany był mit rycerskiego, szlachetnego  Wehrmachtu, a całą winę za zbrodnie zrzucano na SS. Im dalej od wojny tym szczodrzej rząd niemiecki finansuje różne kampanie, które mają za zadanie małymi kroczkami zaszczepiać przekonanie o przyzwoitych żołnierzach Wehrmachtu także za granicą, czego ostatnim produktem był na przykład film odcinkowy pt Nasze matki, nasi ojcowie.

 

Na całym świecie, także w Polsce ukazują się książki, wspomnienia byłych żołnierzy niemieckich różnej rangi. Książki te bardzo często niestety ukazują się bez żadnych przypisów od wydawcy,  objaśniających dyskusyjne fragmenty w , których autorzy podejmują wysiłek wybielenia lub usprawiedliwienia zbrodni i niegodziwego zachowania Wehrmachtu.

 

Jest to bardzo niebezpieczne gdyż młode pokolenie (zwłaszcza na zachodzie) mające zazwyczaj poważne luki w wiedzy historycznej,  może sobie na podstawie takich książek wyrobić fałszywe pojęcie o tym kto był katem a kto ofiarą.

 

Przekonałem się o tym osobiście. Niedawno miałem okazję pracować z młodym Niemcem, pewnego razu rozmawialiśmy o II W Ś. Ów Niemiec przekonany był właśnie, że Wehrmacht to było zwykłe wojsko a ci zli mordercy naziści to byli tylko w SS. Nie chciał mi wierzyć kiedy zasypałem Go przykładami zbrodni  Wehrmachtu z samego tylko września 1939 roku.

 

Bardzo bolesnym ciosem w propagandę nieskazitelnego Wehrmachtu, było odtajnienie odnalezionych w amerykańskich i brytyjskich archiwach dokumentów. Pracownik uniwersytetu w Moguncji Sonke Neitzel "dokopał" się do 20 tyś protokołów z podsłuchów jeńców niemieckich,  zapisanych na 150 tyś. stron. Dla Niemieckiej opinii publicznej był to wielki wstrząs i szok. Tygodnik "Der Spiegel" napisał nawet, że będzie trzeba pisać na nowo historię II WŚ.

 

Podsłuchy nagrywano w obozach w Wielkiej Brytanii,  Trenton Park i Latimer House,  pózniej także w USA w ośrodku w Fort Hunt. Brytyjczycy byli bardziej zainteresowani nagrywaniem oficerów wyższej rangi,  natomiast Amerykanie nagrywali wszystkich,  nawet szeregowców. Protokoły spisano szczegółowo wraz z angielskim tłumaczeniem i danymi personalnymi nieświadomego niczego jeńca.

 

Żołnierze niemieccy słali do domu czułe listy do żon i matek skarżąc się na trudy służby w okupowanych krajach. Nikt nie wspominał matce lub narzeczonej albo we wspomnieniach, że brał udział w masowych rozstrzeliwaniach ludności cywilnej lub jeńców, albo pijanych gwałtach na wieśniaczkach gdzieś na froncie wschodnim. Przecież byli szanowanymi ojcami, mężami, członkami lokalnej społeczności, parafii. Chcieli się pokazać z jak najlepszej strony.

 

Więcej szczerości mieli za to przed swoimi kompanami. Nie podejrzewając, że są podsłuchiwani,  opowiadali sobie nawzajem własne doświadczenia i historie z wojny, często po prostu by zabić nudę towarzyszącą zamknięciu w obozie jenieckim. We własnym gronie stać ich było na szczerość

 

Historyk Sonke Neitzel współpracując z psychologiem społecznym Haraldem Welzerem przeanalizowali archiwalne dokumenty. Efektem ich pracy jest książka pt „Soldaten. Protokolle vom Kämpfen, Töten und Sterben” („Żołnierze. Protokoły o walce, zabijaniu i umieraniu“) , która 12 kwietnia 2011 roku ukazała się w Niemczech i została okrzyknięta jedna z najwarzniejszych publikacji na temat II WŚ.

 

 

Z ujawnionych podsłuchów wyłania się obraz innego, mniej znanego Wehrmachtu. Okazało się bowiem, że żołnierze rycerskiego Wehrmachtu nie tylko grabili, mordowali i gwałcili ale robili to też z przyjemnością i bez poczucia winy.

 

Na wyznanie takie zdobył się pewien podporucznik biorący udział w rozstrzeliwaniach.

 

„Pierwszego dnia pomyślałem: cholera, rozkaz jest rozkazem. Czwartego dnia miałem już z tego uciechę”.

 

 

W kwietniu 1940 roku pilot Luftwaffe Pohl opowiadał koledze Meyerowi z piechoty o tym jak bombardowali Polskę rok wcześniej.

 

 „Drugiego dnia wojny w Polsce musiałem zbombardować dworzec w Poznaniu. Osiem spośród 16 bomb uderzyło w miasto, między domy. Nie sprawiło mi to radości. Trzeciego dnia było mi to obojętne, czwartego dnia miałem z tego zabawę. Ściganie po polu pojedynczych żołnierzy ogniem karabinów maszynowych i zostawianie ich tam z kilkoma kulami w kręgosłupie było naszą rozkoszą przed śniadaniem”.

 

Meyer: „Ale walczyliście tylko przeciwko żołnierzom?”.
 

Pohl: „Także przeciwko ludziom. Atakowaliśmy kolumny na drogach. Byłem w całym łańcuchu (samolotów). Maszyna trzęsie się, leci jedna za drugą, wtedy zakręt w lewo i ognia ze wszystkich luf… Widzieliśmy wylatujące w powietrze konie”.
 

Meyer: „Do diabła z tymi końmi…”.
 

Pohl: „Koni było mi żal, ale ludzi wcale nie. Było mi żal koni aż do ostatniego dnia”.

 

 

Porucznik Hans Hartigs z 25 Brygady Bombowej opowiadał jak to brał udział w nalocie na Anglię w której mieli za zadanie

 „aby strzelać do wszystkiego, z wyjątkiem celów wojskowych”

 

Niemiecki oficer opowiadał dalej

„Położyliśmy trupem kobiety i dzieci w wózkach”

 

Pilot Baumer także miał doświadczenia z nalotów na Anglię

„Z przodu mieliśmy dwucentymetrowe działko. Lecieliśmy nisko nad ziemią, a kiedy naprzeciwko nas jechały samochody, włączaliśmy reflektor. Kierowcy myśleli, że to auto nadjeżdża, i wtedy waliliśmy z armaty. Było bardzo pięknie, ogromna uciecha. Strzelaliśmy także do pociągów i podobnych rzeczy”.

 

Kolega z obozu,  Greim dołożył swoją historię

„Atakowaliśmy z niskiego pułapu pod Eastbourne. Zobaczyliśmy wielki zamek, w którym odbywał się bal czy coś takiego. W każdym razie były tam damy w sukniach wieczorowych i orkiestra. Za pierwszym razem tylko przelecieliśmy, za drugim przeprowadziliśmy atak. Mój przyjacielu, cóż to była za uciecha!”

Żołnierze wojsk lądowych nie byli lepsi, nie wiele trzeba było by znalezć pretekst do zabicia niewinnego człowieka. Żołnierz Zotloterer przyznał się kolegom

Zotlöterer: „Zastrzeliłem Francuza od tyłu. Jechał na rowerze”.
 

Żołnierz Weber: „Z bardzo bliska?”.
 

Zotlöterer: „Tak”.
 

Żołnierz Heuser: „Czy Francuz chciał cię wziąć do niewoli?”.
 

Zotlöterer: „Bzdura. Chciałem mieć ten rower”.

 

Jeden podporucznik z Frankfurtu tak opowiadał o bestialskim akcie ośmiu innym oficerom którzy według protokołu mieli śmiać się w głos,  tylko jeden wstał i przed wyjściem powiedział  „Moi panowie, to za wiele” Oto opowieść porucznika.

 

„Raz złapaliśmy rosyjską kobietę szpiega, która włóczyła się po okolicy. Najpierw biliśmy ją kijem po cycuszkach, potem tłukliśmy karabinem po tyłku. Potem ją wypieprzyliśmy. Wreszcie wyrzuciliśmy tę kobietę i strzelaliśmy do niej. Leżała na plecach, rzucaliśmy w nią granatami. Za każdym razem, kiedy granat upadł w pobliżu, krzyczała”. 

 

Wypowiedz ta przeczy innej legendzie według, której rycerski Wehrmacht nie gwałcił, a już szczególnie nie zniżał się do gwałtu na słowiańskich "podludziach" na wschodzie.

 

W rozmowach jeńców wiele razy przewijają się historie o gwałtach które w gwarze niemieckich piechurów kryją się pod nazwą "szczotkowania" . Żołnierz Wallus opowiadał o gwałtach w Polsce.

 

„W Warszawie nasi żołnierze stali w kolejce pod drzwiami domu. W Radomiu pierwsze pomieszczenie było pełne, podczas gdy ludzie z ciężarówki stali na zewnątrz. Każda kobieta przyjmowała 14-15 mężczyzn na godzinę. Kobietę zmieniano po dwóch dniach”.

 

Jego kolega Niwiem zrewanżował się swoją opowieścią z Francji.

 

„Muszę powiedzieć, że my we Francji nie byliśmy tak przyzwoici. Widziałem w Paryżu, jak nasi strzelcy w pewnym lokalu złapali dziewuchy, po prostu położyli je na stole – i gotowe! Także zamężne kobiety!”

 

Muller opowiadał o ekscesach z Charkowa gdzie kobiety i młode dziewczęta zmuszane były do pracy.

 

„Te cudne jak cholera dziewczyny sprzątały ulice. Wtedy podjeżdżaliśmy, po prostu porywaliśmy je do samochodu, rozkładaliśmy i znowu wyrzucaliśmy! Człowieku, jak one przeklinały!”

 

W protokołach nie zabrakło także wypowiedzi jeńców na temat zagłady Żydów co pokazuje, że fakt zorganizowanej eksterminacji Żydów był powszechnie znany w Niemczech. Dziś oczywiście każdy stary Niemiec wypiera się, że cokolwiek wiedział na ten temat. Z relacji jeńców wynika, że nawet jeśli sami nie uczestniczyli w masowych mordach to byli często "zapraszani" przez SS na egzekucję by sobie poobserwować.

 

Autor książki stwierdził, że „Wyniszczenie Żydów stało się częścią wiedzy żołnierzy w o wiele większym stopniu, niż pozwalały oczekiwać nowe badania w tej materii. Bez wątpienia nie każdy wiedział wszystko, jednak w protokołach występują wszystkie szczegóły zagłady, włącznie z zabijaniem tlenkiem węgla w ciężarówkach”.

 

Porucznik Luftwaffe von Muller-Rienzburg tak o tym opowiadał.

 

„SS zaprosiło nas na rozstrzeliwanie Żydów. Cały oddział przyszedł z karabinami. Każdy mógł sobie wybrać, kogo zabić”

 

Generał Edwin Graf von Rotkirch und Trach opowiedział o rozstrzeliwaniach w Kutnie.

 

„Znałem tam dobrze pewnego dowódcę SS. Rozprawiam z nim o tym i owym i wtedy on mówi: mój Boże, może chce pan sfilmować sobie rozstrzelanie. Ci ludzie są zawsze rozstrzeliwani o świcie, ale jeśli pan chce, mamy tu jeszcze takich, możemy ich rozstrzelać po południu”

 

Generał major Walter Bruns opowiadał o egzekucji rozebranych do bielizny i wcześniej okradzionych kobiet i dzieci.

 

„Doły były długie na 24 m i na jakieś 3 m szerokie. Ludzie musieli się ułożyć w nich ciasno, jak sardynki w puszce, z głowami do środka. Nad nimi stało sześciu strzelców z pistoletami maszynowymi, którzy strzelali w tył głowy. Aby w masowym grobie nie zmarnowano zbyt wiele miejsca, żywi musieli kłaść się na umarłych. Musieli pięknie ułożyć się w warstwę, zanim dostali kulę”

 

To co dla nas było zawsze oczywiste a zbrodnie Wehrmachtu nie były tematem nieznanym, w Niemczech i na Zachodzie stało się objawieniem! Po książce „Soldaten. Protokolle vom Kämpfen, Töten und Sterben” nikt już nie może kultywować mitu rycerskiego Wehrmachtu. Warto o tej książce wiedzieć w dobie celowego zakłamywania historii, wiedza na temat zbrodni Wehrmachtu może okazać się cennym argumentem gdy przyjdzie Polakowi bronić honoru splamionego niesprawiedliwym oszczerstwem.

Najkrótsza wojna w historii świata

Wojna angielsko-zanzibarska toczona była pomiędzy Wielką Brytanią a Sułtanatem Zanzibaru 27 sierpnia 1896 roku przez 38 minut. Wojna ta jest uznawana za najkrótszą wojnę w historii.

 

Historia zaczyna się wraz z podpisaniem 1 lipca 1890 roku umowy zwanej Helgoland-Zanzibar, pomiędzy Wielką Brytania a Niemcami. Zgodnie z umową Wielka Brytania przekazała Niemcom wyspę Helgoland (wyspę Helgoland Wielka Brytania odebrała Danii w 1807 w czasie wojen napoleońskich). Korzyścią z umowy dla Wielkiej Brytanii było określenie wzajemnych stref wpływów w Afryce.

Wyspa Zanzibar przeszła w brytyjską strefę wpływów a Niemcy sprawowały odtąd kontrolę nad kontynentalną Tanzanią. Wielka Brytania ogłosiła Zanzibar swym protektoratem i zainstalowała tam marionetkowego sułtana Hamad bin Thuwaini Al-Busaid, który od 1893 roku sprawował nadzór nad wyspą w imieniu Wielkiej Brytanii.

 

Bezpośrednią przyczyną wojny była śmierć pro brytyjskiego sułtana 25 sierpnia 1896 roku i przewrót pałacowy, w wyniku którego władzę nad wyspą przechwycił kuzyn sułtana Khalid bin Barghash Al-Busaid. Okoliczności śmierci starego sułtana pozostają niewyjaśnione do dziś, jednak powszechną opinią jest, że został on otruty na rozkaz swego kuzyna.

 

Według umowy kandydat na sułtana musiał uzyskać zgodę brytyjskiego konsula na objęcie funkcji. Khalid bin Barghash Al-Busaid takiej zgody nie uzyskał. Wielka Brytania uznała ten akt jako cassus belli i wysłała do samozwańczego sułtana ultimatum. W ultimatum postawiono żądanie wycofania wojsk i opuszczenie pałacu sułtańskiego. Khalid bin Barghash Al-Busaid zignorował ostrzeżenie i zebrał swe siły w pobliżu pałacu w, którym się zabarykadował.

 

Siły sułtana (około 3000 ludzi) składały się ze straży pałacowej oraz uzbrojonych mieszczan, niewolników i sług sułtana. Wyposażeni byli w kilka dział a w porcie zakotwiczony stał uzbrojony jacht  HHS Glasgow.

            Powyżej HHS Glasgow uzbrojony jacht sułtana Zanzibaru

Ostateczne ultimatum brytyjskie zostało wystosowane 26 sierpnia 1896. W ultimatum powtórzono żądanie opuszczenia pałacu do godziny 9 rano dnia następnego. Khalid ponownie odrzucił brytyjskie żądania. Następnego dnia trzy brytyjskie krążowniki i dwie kanonierki przybyłe do Zanzibaru otworzyły ogień o  godzinie 9:02.  Brytyjczycy wysadzili także na ląd 150 osobowy odział złożony z żołnierzy piechoty morskiej i marynarzy, wsparty przez 900 askarysów.

W wyniki ostrzału pałacu sułtańskiego, budynek zajął się ogniem a po nierównej walce zatopiony został HHS Glasgow i dwie mniejsze jednostki stojące w porcie. Szybko uciszona została artyleria sułtana, która próbowała odpowiadać ogniem. Kiedy w wyniku pożaru drewniana konstrukcja pałacu zaczęła się walić a flaga sułtana została opuszczona,  Brytyjczycy wstrzymali ogień o godzinie 9:40. Po 38 minutach najkrótsza wojna w historii dobiegła końca.

 

Wojna może była krótka ale za to bardzo krwawa. W wyniku ostrzału zginęło lub zostało rannych 500 osób po stronie sułtana, po stronie brytyjskiej ranny został 1 podoficer. Khalid bin Barghash Al-Busaid uzyskał azyl w niemieckiej ambasadzie a następnie uciekł do kontrolowanego przez Niemców Dar es Salaam. Niemcy odmówili ekstradycji byłego już sułtana twierdząc, że nie podlega on ekstradycji gdyż nie popełnił pospolitego przestępstwa.

 

Były sułtan przebywał w Dar es Salaam do 1916 roku kiedy to po zajęciu tej niemieckiej kolonii przez wojska brytyjskie,  został internowany  najpierw na Seszelach a następnie na Świętej Helenie, zmarł w 1927 roku w Mombasie.

     Powyżej żołnierze piechoty morskiej przy zdobytym dziale sułtańskim

Nowym sułtanem został mianowany przez Wielką Brytanię Hammud ibn Muhammad al-Busaidi.  Na Zanzibar została nałożona karna kontrybucja,  mająca pokryć koszty węgla spalonego przez brytyjskie okręty w czasie operacji, wystrzelonej amunicji oraz żołd dla żołnierzy i marynarzy.

 

Wojna ta pokazuje świetnie jak poczynały sobie europejskie mocarstwa kolonialne w podbitych przez siebie terytoriach zamorskich. Każdy najmniejszy sprzeciw tłumiony był przy pomocy kanonierek. Działo się to tak często, że do słownika wszedł termin "polityka kanonierek" przy pomocy których "rozwiązywano" problemy w koloniach.

Starożytna Palmyra odbita z rąk IS

Starożytne syryjskie miasto Palmyra, zostało dziś odbite z rąk IS przez wojska rządowe, poinformowała syryjska agencja informacyjna SANA. Po ciężkich walkach trwających od pierwszych dni marca, 6000 żołnierzy syryjskich ( w tym elitarne oddziały Tygrysy Pustyni oraz Sokoły Pustyni) i wspierających ich prorządowych milicjantów oczyściło współczesną Palmyrę, jej starożytną część i silnie ufortyfikowane wzgórza (wraz z cytadelą) z broniących się w tym strategicznym mieści terrorystów z  IS.

Zdobycie przez armię rządową Palmyry będącej ważnym węzłem drogowym jest wielką klęską dla terrorystów. Teraz droga na wschód do Rakki, stolicy ISIS stoi otworem a Palmyra stanie się zapewne bazą następnych operacji antyterrorystycznych.

Także droga do miasta Dajr Ez-Zaur jest otwarta. W mieście tym położonym nad Eufratem, odciętych jest tysiące cywilów i żołnierzy syryjskich czekających w oblężonym mieście na odsiecz od wielu miesięcy.

W odbiciu Palmyry, historycznego miasta znajdującego się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Kluczową rolę odegrało lotnictwo rosyjskie i syryjskie, wspierające swymi atakami postępy syryjskich wojsk lądowych a także ciężka artyleria działająca przy wsparciu rosyjskich instruktorów.

IS zajęło Palmyrę w maju 2015 roku po błyskawicznej ofensywie, zajmując ogromne połacie środkowej Syrii docierając do miasta Karjatajn leżącego tylko kilkadziesiąt kilometrów od granicy libańskiej i zamieszkanego w dużym stopniu przez chrześcijan. Odbicie Palmyry pomoże w oswobodzeniu Karjatajn, skąd IS ciągle atakuje siły rządowe i zagraża rozcięciem terytorium kontrolowanego przez rząd na dwie części.

IS natychmiast rozpoczęło swe krwawe rządy w Palmyrze. W masowych egzekucjach zamordowali ponad 300 osób związanych w jakikolwiek sposób z rządem syryjskim. Jedną z ofiar został światowej sławy archeolog Khaled-al-Asaad, który badał i opiekował się ruinami od 50 lat. Po tym jak nie mógł wskazać gdzie ukryte są dwie tony złotych skarbów antycznych, które wyimaginowali sobie terroryści, został  ścięcty a jego ciało zostało zawieszone na jednej z kolumn na słynnej kolumnadzie, która szczęśliwie przetrwała nietknięta.

Ofiarą tych barbarzyńców padły starożytne zabytki, które zostały uznane przez fanatyków za bałwochwalcze. W powietrze między innymi wysadzono świątynię Szamin- Balaa oraz rzymski Łuk Triumfalny. Pomimo, że saperzy dopiero przystąpili do rozminowywania miasta, syryjski rząd już ogłosił plany odbudowy i rekonstrukcji zniszczonych zabytków.

Wielki Mur Gorgagański- zapomniana fortyfikacja z czasów antycznych

Gatunek ludzki jest gatunkiem bardzo terytorialnym i od zarania dziejów różne grupy, społeczności starały się chronić swe terytorium przed infiltracją niechcianych intruzów. W tym względzie nic się nie zmieniło do dziś, co dobitnie pokazało lato 2015 kiedy to w kilku państwach europejskich wzniesiono bariery mające za zadanie powstrzymanie islamskich osadników prących na północ.

 

Bardzo szybko ludzie zorientowali się, że skuteczną metodą (pod warunkiem, że ma się do dyspozycji wystarczającą ilość ludzi do obsadzenia fortyfikacji) jest budowa murów odgradzających "nas" od intruzów. Najbardziej znanymi zachowanymi do naszych czasów murami z czasów starożytnych są Wielki Mur Chiński czy choćby dobrze znane w Europie mury z północnej Anglii czyli Mur Hadriana i Mur Antonina.

Istnieje jednak mur nie tylko starszy ale i dłuższy niż mury Hadriana i Antonina razem wzięte. Wielki Mur Gorgański jest co prawda krótszy od Wielkiego Muru Chińskiego ale jest o 1000 lat starszy niż zachowane do naszych czasów fragmenty tego muru z XIV wieku wybudowane w czasach dynastii Ming. Mur Gorgański jak i Mur Chiński sięgają swymi początkami III wieku p.n.e. Choć naukowcy przyznają, że irański mur został od początku wybudowany solidniej niż jego chronologiczny odpowiednik w Chinach.

 

Mur Gorgańskai wybudowali Partowie,  pomiędzy  247 r.p.n.e. a 224 r .n.e. w celu powstrzymania stepowych koczowników z Azji Środkowej. Wskrzeszone  imperium perskie Sasanidów odbudowało Mur Gorgański w celu obrony przed Białymi Hunami w okresie od III do VII w.n.e.

Resztki tej niegdyś monumentalnej budowli rozciągają się od wschodnich wybrzeży Morza Kaspijskiego omijając od północy miasto Gonbade Kavous biegnąc dalej na północny wschód by zniknąć w masywie górskim Pishkamar. Fortyfikacja zwana czasami "Czerwonym Wężem"  z powodu zastosowanej w budowie czerwonej cegły, ma długość 196km, szerokość muru wacha się na różnych odcinkach pomiędzy 6 m a 10 m. Fortyfikacja ta blokowała jadną z naturalnych geograficznych bram do do Persji, które to raz po raz próbowały forsować różne plemiona koczownicze kłębiące się  na stepie.

 

Mur wzmocniony był trzydziestoma bastionami rozmieszczonymi obok siebie w odległości pomiędzy 10 a 50 km. Na przedpolu muru znajdował się głęboki rów, rodzaj suchej fosy. Badania archeologiczne sugerują, że materiał wybrany z fosy w czasie jej budowy posłużył do wyrobu cegieł suszonych w początkowym okresie wznoszenia muru  na słońcu a w pózniejszym okresie wypalanych w piecach.

 

Wielki Mur Gorgański był niewątpliwie zaawansowaną jak na swoje czasy budowlą obronną. Według obliczeń naukowców do skutecznego funkcjonowania i odpierania wrogich prób przebicia się na drugą stronę. Musiał być obsadzony tak jak Mur Hadriana przez minimum 30.000 żołnierzy.

 

Pokazuje to jak dobrze byli zorganizowani Sasanidzi w czasach kiedy cesarstwo zachodniorzymskie chwiało się w posadach i chyliło ku upadkowi, a jego sąsiad Bizancjum zmagał się z własnymi problemami, znajdując się pod ogromną presją polityki wewnętrznej i militarnymi wyzwaniami stawianymi przez agresywnych sąsiadów.

Odbudowanie fortyfikacji i ich obsadzenie adekwatną liczbą żołnierzy, Sasanidzi zawdzięczali wysokiej kulturze administracyjnej a także potężnym zasobom ludzkim zaprzęgniętym w machinę militarną. Wszystko to przeczy eurocentrycznej wizji historii do, której jesteśmy przyzwyczajeni na zachodzie.

Kipu czyli tajemnicze "pismo" Inków

Kipu czyli pismo węzełkowe, to metoda stosowana przez Inków i inne starożytne kultury andyjskie do prowadzenia dokumentacji i przekazywania informacji. Choć metoda ta kojarzona jest głównie z Inkami przykłady pisma węzełkowego znane są także z Chin, japońskiej wyspy Riukiu i Korei.

 

Ostatnie odkrycia z północnego wybrzeża Peru pokazały, że metody pisma węzełkowego używał już lud Caral. Tworzący 5000 lat temu jedną z najstarszych znanych nam cywilizacji Ameryki Południowej. Tak więc pismo węzełkowe można uważać obok pisma klinowego z Mezopotamii za najstarszy system zapisywania informacji na świecie.

 

Przy braku systemu pisma alfabetycznego, to proste i  przenośne urządzenie osiąga zaskakujący stopień dokładności i elastyczności. Wykorzystując w tym celu szeroką gamę kolorów sznureczków, w niektórych przypadkach nawet do kilkuset węzłów związanych w różny sposób na różnych wysokościach. Przy pomocy kipu można rejestrować dane, statystyki, rachunki, a nawet stanowią, w formie abstrakcyjnej, najważniejsze epizody z tradycyjnych opowieści ludowych.

W ostatnich latach naukowcy zakwestionowali tradycyjny pogląd, że kipu były jedynie urządzeniem pomagającym w zapamiętywaniu informacji i pokusili się zasugerować, że kipu rozwijało się w kierunku zapisów narracyjnych i stało się alternatywą dla języka zapisywanego pod koniec istnienia cywilizacji inkaskiej.

 

Typowe kipu składa się z  poziomego sznurka lub czasami z drewnianej listewki do, której mocowano dowolną ilość sznurków na których zawiązywano pętelki. Sznurki wykonane były z bawełny lub wełny. Niektóre z większych Kipu składały się z aż 2000 sznureczków utkanych na różne sposoby co sugeruje, że także ten szczegół miał jakieś konkretne znaczenie.

 

Różne odcienie kolorów wykorzystywanych do barwienia sznureczków mogły również zawierać szczególne znaczenie. Tak samo typ węzła, jego położenie na sznurku ich całkowita ilość i sekwencja. Wszystko to daje potencjalnie ogromną liczbę znaczeń. Cała metoda została oparta na systemie dziesiętnym, gdzie największym rzędem było 10.000.

 

System matematyczny Inków był niemal dokładnie taki sam, jak nasz własny system będący obecnie w użyciu. Numery lub jednostki w systemie na danym kipu są oznaczone najdalej od głównego sznurka, działając jako rodzaj klucza.

 

Różne rodzaje węzłów miały różne znaczenia. Na przykład, węzeł może wskazywać liczbę od jednego do dziewięciu poprzez liczbę zwojów sznurka w obrębie węzła. Niektóre z węzłów miały stałą wartość jak na przykład węzeł zwany ósemką, inny węzeł zwany dziś "babskim" oznaczał liczbę 10. Miejsce na sznurku wolne od węzła oznaczało 0.

 

Czasami poboczne sznurki były mocowane do sznurków głównych, co oznaczało, że  sznurek poboczny jest podrzędny względem sznurka głównego i stanowi uzupełnienie sznurka głównego. I wreszcie, poszczególne kipu mogły być łączone z innymi tworząc w ten sposób konkretną i zrozumiałą sekwencję.

 

Naturalnie w celu zmaksymalizowania potencjału kipu, dla przechowywania informacji, dobrze było mieć wsparcie zapamiętanego przekazu ustnego. W tym celu powstała kasta ekspertów i mistrzów kipu tak zwanych "kamayuq" lub "quipucamayos". Osoby te dokładnie i dosłownie  zapamiętywały ustną relację, która w pełni objaśniała poszczególną kipu. Zajęcie to było dziedziczne i przekazywane z pokolenia na pokolenie razem z zapamiętaną informacją. Dbając przy tym by przekaz był dokładnie taki sam i by nie dochodziło do efektu "głuchego telefonu". Na wykonujących to zajęcie ciążyła wielka odpowiedzialność a zaniki pamięci były surowo karane!

 

W Cuzco, stolicy Inków, kamayuq byli profesjonalistami obsługującymi królewską kancelarię, prowadząc rejestry urzędowe. Oprócz tego używali także kipu jako pomoc w zapamiętywaniu historii, mitów i wierszy z tradycji Inków. Kipu zostały również wykorzystane do udokumentowania imperialnych podbojów i królewskiego drzewa genealogicznego.

 

Kipu były idealne do rejestrowania danych pozyskanych w czasie spisu ludności państwa i poszczególnych prowincji. Rejestrowano ogólną liczbę ludności dzieląc ją na grupy  takie jak  mężczyzni, kobiety, dzieci, osoby zamężne i niezamężne itd. Przy pomocy kipu przeprowadzano szeroko pojętą inwentaryzację państwa.

 

Zapisywano nazwy prowincji, liczbę warsztatów i ich rodzaj, ilość i rodzaj inwentarza żywego w gospodarstwach, pomiar gruntów rolnych, podatki, liczbę wojska i jego wyposażenie. Inną istotną funkcją kipu było jego użycie w astronomii i tworzeniu  kalendarza. Kipu używano także jako rodzaj listu, który wysyłano poprzez gońca (zwanych chaski) poinstruowanego ustnie w krótki sposób o sensie wiadomości.

 

Wiele z inkaskich  kipu zostało celowo zniszczonych, gdy Atahualpa przejął władzę i starał się "oczyścić" historię Inków, w szczególności z tych kipu, które dotyczyły panowania jego zagorzałego rywala i przyrodniego brata Huascara z którym prowadził wojnę domową i którego rozkazał zamordować.

Następnie wielkie spustoszenie w zbiorach kipu poczynił hiszpański podbój Inków. Hiszpanie nie rozumiejąc co jest zapisane w kipu i obawiając się informacji tam zawartych, przeprowadzili systematyczną akcję niszczenia kipu. Do dziś w różnych kolekcjach na całym świecie  przetrwało zaledwie  kilkaset okazów kipu. Jednak tradycja systemu kipu nie zanikła wraz z upadkiem Inków. W niektórych rejonach Peru pasterze ciągle używają uproszczoną wersję kipu w celu prowadzenia ewidencji swych stad.

 

Ciekawostką jest „polski wątek kipu”, czyli legendarna opowieść o inkaskich uciekinierach w Europie. Oraz kipu ukrytym przez nich na zamku w Niedzicy odnalezionym w 1946 r przez ostatniego ich potomka, wicemarszałka Sejmu Andrzeja Benesza (opisana w kilku książkach i opowiadana przez przewodników z Niedzicy). Zgodnie z przekazem w XVIII wieku na terenie Polski miał zostać ukryty w formie depozytu przeznaczony na sfinansowanie planowanego w Peru powstania skarb Inków, z którym kipu to miałoby mieć jakiś związek.

Strony

Subscribe to tojuzbylo.pl RSS