Masada, ostatnia twierdza zelotów

Na wschodnim krańcu Pustyni Judzkiej znajdują się starożytne ruiny żydowskiej fortecy Masada. 400 metrowy klif,  naturalnie predestynował to miejsce do wybudowania warownej osady. Dramatyczne wydarzenia sprzed 2000 lat spowodowały, że dziś Masada stała się ważnym symbolem dla młodego Izraela.

 

Początki Masady sięgają czasów króla i arcykapłana Judei Aleksandra Jannaja (zm 76 r p.n.e.) z dynastii Hasmoneuszy. Jednak na dobre rozbudowa Masady rozpoczęła się w czasach znanego wszystkim Heroda Wielkiego. Herod schronił się na szczycie płaskowyżu uciekając przed Partami w 40 roku p.n.e.

 

Herod docenił nie tylko naturalną obronność miejsca,  ale także wspaniały widok rozciągający się na zachodnie wybrzeże Morza Martwego. To na jego polecenie powstał tam kompleks obronno-pałacowy. W latach 37-31 p.n.e. wybudowano mury i wieże obronne, zbiorniki na wodę oraz magazyny żywności co umożliwiało długą obronę. Na terenie warowni wybudowano dwa pałace. Pałac Zachodni oraz Wielki Pałac Północny w których Herod wielki często przebywał.

Badania archeologiczne przeprowadzone w latach 1963-65 ujawniły dobrze zachowane malowidła i mozaiki, jedną z największych i najstarszych łazni w stylu rzymskim, łaznię rytualną (mykwa) oraz najstarszą synagogę z terenów Palestyny. Na terenie Masady archeolodzy odnalezli także liczne fragmenty papirusowych i pergaminowych zwojów biblijnych i tekstów apokryficznych.

 

Wydarzenia dzięki którym Masada przeszła do historii rozegrały się w latach 66-73 n.e. w czasie wojny żydowskiej. Powstanie ludności żydowskiej przeciw władzy rzymskiej w Judei wywołali zeloci. Zeloci byli radykalnym ugrupowaniem polityczno-religijnym, stawiającym sobie za cel walkę z okupantem i żydowskimi kolaborantami. Byli oni zdania, że poddanie się niewoli jest jednoznaczne z zaparciem się Boga a walka przyśpieszy przyjście mesjasza. Pierwsze powstanie z 6 roku n.e. które wybuchło w czasie spisu ludności Judei zostało stłumione przez Kwiryniusza namiestnika Syrii.

                Powyżej Zeloci atakują kolumnę Rzymian

Z biegiem lat niezadowolenie  ludności żydowskiej w Judei rosło a zeloci rośli w siłę. Nowe powstanie wybuchło po incydencie do jakiego doszło przed wejściem do synagogi w Cezarei. Grupa Greków składała ofiary z ptaków przed synagogą. Zbulwersowani tym świętokradczym czynem zeloci wszczęli zamieszki w mieście. Niepokoje rozniosły się szybko na cały kraj przeradzając się w powstanie a następnie regularną wojnę z Rzymem.

 

Powstanie rozpoczęło się dla Żydów pomyślnie, opanowali oni wiele miast i twierdz a wysłany z Syrii w celu stłumienia powstania XII legion został pokonany w bitwie w wąwozie Beth Horon i zmuszony do odwrotu, tracąc swój prestiżowy symbol złotego imperialnego orła oraz 6000 ludzi. Podrażnieni tą klęską Rzymianie wysłali do Judei w celu stłumienia powstania cztery legiony pod dowództwem konsula Tytusa Flawiusza. Żydzi wiedząc, że nie maja szans na zwycięstwo w otwarty boju na polu bitwy, zamknęli się w zajętych przez siebie miastach i twierdzach z których prowadzili wojnę partyzancką.

     Powyżej współczesny widok na Masade, po prawej dobrze widoczna rampa wybudowana przez Rzymian

Wojna wkrótce przerodziła się w serię oblężeń po których przełamaniu dochodziło do masakr w których Żydzi ginęli tysiącami. Do najkrwawszych oblężeń doszło w Jotopata, na górze Gerazim w Samarii oraz Gamalii. W roku 70 n.e. 11 września padła Jerozolima. Miasto zostało spalone a trzecia Świątynia Jerozolimska wybudowana przez Heroda zburzona. W mieście według Tacyta zginąć miało 600tyś ludzi.

Jedną z oblężonych twierdz była właśnie Masada będąca jednym z trzech ostatnich punktów oporu zelotów po upadku Jerozolimy. W twierdzy broniło się około 1000 zelotów i tłum ludności cywilnej. Do oblężenia Rzymianie skierowali 5000 legionistów i tyle samo niewolników i jeńców wojennych używanych do ciężkich prac ziemnych, całością operacji dowodził namiestnik Judei Lucjusz Flawiusz Silwa.

 

Rzymianie rozpoczęli oblężenie od wybudowania otaczającego twierdzę muru,  uniemożliwiającego ucieczkę oblężonych.  Zagłodzenie oblężonych okazało się niemożliwe gdyż Żydzi mieli duże zapasy wody i żywności. Z tego powodu Rzymianie przystąpili do budowy gigantycznej rampy po której wtoczyli pod mur od strony zachodniej taran i wierzę oblężniczą. Rzymianom udało się zburzyć mur ale obrońcy wybudowali w tym miejscu drewnianą barykadę, którą Rzymianie próbowali spalić. Początkowo ze względu na wiatr mieli z tym problemy, jednak po zmianie kierunku wiatru barykada spłonęła a ostateczny szturm wyznaczony został na poranek dnia następnego.

                               Powyżej artystyczna wizja rampy wybudowanej przez Rzymian

Następnego dnia, ku swemu zaskoczeniu, Rzymianie wkroczyli do Masady bez oporu ze strony powstańców. Spodziewali się zaciekłej walki z obrońcami a zamiast tego po przeszukaniu twierdzy znalezli ponad 960 ciał martwych zelotów, kobiet i dzieci, którzy popełnili samobójstwo zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji w której się znalezli. Ze zbiorowego morderstwa ocalało siedem osób, dwie kobiety i pięcioro dzieci.

Do desperackiego czynu namówił swych towarzyszy przywódca zelotów w twierdzy Eleazar ben Jair. Według relacji Flawiusza najpierw każdy mężczyzna zabił  swoja żonę i dzieci, następnie spośród nich wylosowano dziesięciu którzy zabili pozostałych mężczyzn z tych dziesięciu wylosowano jednego który zabił pozostałych dziesięciu i na końcu sam popełnił samobójstwo.

Upadek Masady wyznaczył symboliczny koniec wojny żydowskiej. Cena jaką Żydzi zapłacili za bunt przeciw władzy Rzymian była ogromna. Rzymianie zrównali z ziemią 50 twierdz i 985 miast i wsi. Życie miało stracić według Flawiusza ponad milion Żydów. Liczba ta się wydaje mocno zawyżona zwłaszcza, że Tacyt i dużo póżniejszy Orozjusz podają liczbę zgładzonych na 600 tyś. Współczesny historyk Alexander Mittelstaedt szacuje ogólną liczbę ofiar stłumionego powstania na 80.000.

Los pokonanych Żydów był straszny. Przedstawicieli arystokratycznych rodów judzkich odesłano do Rzymu, dorosłych wysłano do kopalń egipskich a młodzież rozproszono po całym terytorium Rzymu gdzie ku uciesze widzów występowała w cyrkach walcząc z dzikimi zwierzętami, kobiety i dzieci sprzedane zostały w  niewole. Cesarz Wespazjan uznał całą Judeę za swą prywatną własność i nakazał jej rozparcelowanie i sprzedaż. Dodatkowo podatek który Żydzi płacili w przeszłości na utrzymanie okazałej Świątyni Jerozolimskiej (pod której wrażeniem byli nawet Rzymianie) teraz mieli płacić na świątynię Jowisza Kapitolińskiego w Rzymie.

W twierdzy w następnych latach po powstaniu mieścił się posterunek  rzymski. Następnie niedostępne miejsce zasiedlili mnisi bizantyjscy, których obecność gwałtownie zakończył w VII wieku najazd muzułmańskich koczowników, wyznawców religii "pokoju". Od tego momentu Masada pozostaje niezamieszkana.

Młody tworzący się po 1948 roku Izrael, walczący o przetrwanie na wielu frontach. Potrzebował mitów i symboli zagrzewających do walki i budujących dumę narodową. Jednym z tych symboli stała się Masada. Dla współczesnych Izraelczyków Masada jest symbolem heroicznej walki do końca w obliczu przeważających sił  nieprzyjaciela oraz wyboru śmierci ponad zniewolenie. Na terenie starożytnej twierdzy młodzi izraelscy żołnierze wypowiadają słowa przysięgi "Masada nigdy więcej nie zostanie zdobyta".

 

Polskie Mykeny odkryte w Maszkowicach

Kilka tygodni temu pojawiła się w krajowych mediach informacja o sensacyjnym i ważnym odkryciu, dokonanym przez polskich archeologów w Maszkowicach na tak zwanej "Górze Zyndrama". Unikalność odkrycia wywołało także zainteresowanie poza granicami Polski, które zaowocowało publikacjami w zagranicznych periodykach archeologicznych. Odkrycie okazało się być nie tylko rzadkością w skali Polski ale też w skali całego regionu.

 

Pierwsze wykopaliska na "Górze Zyndrama" przeprowadzono w latach 1959-1975. Wtedy to archeolodzy poszukiwali pozostałości zamku rycerza Zyndrama z Maszkowic, który posiadał rozległe włości w tej okolicy. Zyndram z Maszkowic był dworzaninem króla Jagiełły i to jemu przypadł zaszczyt poprowadzenia do boju pod Grunwaldem elitarnej chorągwi ziemi krakowskiej w której szeregach walczył także Zawisza Czarny.

 

Śladów po zamku Zyndrama nie odnaleziono ale natknięto się na osadę z epoki brązu. Osada zamieszkiwana była od około roku 1000 p.n.e. do 50 p.n.e. W 2010 roku archeolodzy z Uniwersytetu Jagiellońskiego wznowili badania "Góry Zyndrama" na wcześniej nie przebadanym obszarze, mieszczącym się na górnej części wschodniego zbocza góry, gdzie kończy się wypłaszczenie. Badania trwające do 2015 roku ujawniły, że pod młodszą osadą z epoki brązy znajduje się jeszcze starsza osada sięgająca swymi początkami wczesnej epoki brązu (1700 p.n.e.).

Archeolodzy twierdzą, że osada nie była zamieszkiwana przez rdzenną ludność zamieszkującą Małopolskę od końca epoki neolitu, lecz przez małą liczącą sobie około 200 osób grupę przybyszów, kolonistów z południa, z okolic rzeki Cisy na Węgrzech. Wcześniej odkryto kilka innych osad w polskich Karpatach które łączone są z tą obcą na naszych ziemiach kulturą umownie nazwaną "Otomani-Fuzesabony". Największą i najbardziej znaną osadą tej kultury w Polsce jest warownia z Trzcinicy koło  Jasła, którą nazwano "Troją Północy".

 

Przybysze z południa wybudowali swoja osadę z niebywałym na tamte czasy rozmachem. Zniwelowali wierzchołek góry i utworzyli w ten sposób wypłaszczenie o powierzchnie 5000m2, powiększone dodatkowo o taras, który wybudowali z materiału pozyskanego w czasie niwelacji wierzchołka góry. By ziemia nie obsuwała się ze zboczy góry, budowniczowie wybudowali kamienno-ziemny mur oporowy. Dzięki aparaturze do pomiarów geofizycznych wiadomo, że mur miał długość 140m i otaczał osadę od północy i wschodu. Mur o wysokości około 3m nie tylko zapobiegał obsuwaniu się ziemi, ale pełnił zapewne także funkcję fortyfikacji, utrudniającą potencjalnym napastnikom wtargnięcie do osady.

Właśnie ten szczegół czyni, że osada na "Górze Zyndrama" jest tak interesująca i wyjątkowa. W całej Europie Środkowej znanych jest mniej niż dwadzieścia osad datowanych tak wcześnie i wykorzystujących do fortyfikacji kamienny budulec. W czasach kiedy wybudowano osadę,  kamienne fortyfikacje typowe są dla kultur epoki brązu z basenu Morza Śródziemnego. Fortyfikacje w tej części Europy konstruowane były przy użyciu drewna i ziemi i trwało to aż do czasów wczesnego średniowiecza.

 

Zaintrygowani nieoczekiwanym znaleziskiem archeolodzy, postanowili zawiesić wykopaliska wewnątrz osady i skupić swą uwagę i wysiłek na stoku wzgórza by bardziej szczegółowo przebadać kamienną konstrukcję. Po zdjęciu młodszych nawarstwień zalegających pod odkrytym wcześniej murem oporowym oczom archeologów ukazał się widok zupełnie przez nich nieoczekiwany. Zaczęli odsłaniać zewnętrzną ścianę obwałowania, która wyłożona była obrobionymi, płaskimi blokami kamiennymi o wymiarach od 70 do 100 cm tworzącymi rodzaj lica o wysokości nie mniejszej niż 3 m. Niektóre z kamiennych bloków uformowano w kształt sześcioboków. W odległości 5 m od lica muru fortyfikacja została dodatkowo wzmocniona przez 1.5m rów, którego chronologii jeszcze nie ustalono. Archeolodzy natrafili także na pozostałości bramy wejściowej. Brama wejściowa ma formę wąskiego korytarza o szerokości 130cm przecinającego mur i wiodącego w górę w stronę wnętrza osady. Wnętrze korytarza wyłożone było płaski blokami piaskowca z których część ciągle znajduje się tam gdzie posadowili je budowniczowie 3500 lat temu.

     Powyżej pozostałści bramy wejściowej

Monumentalność kamiennej architektury wzniesionej pomiędzy 1750 a 1690 rokiem p.n.e. (datowanie metodą węgla c14 szczątków współczesnych budowie muru). Czyni fortyfikacje na "Górze Zyndrama" najstarszym przykładem budowli kamiennej na ziemiach polskich, detronizując tym samym przykłady romańskiej architektury kamiennej z początków XI wieku. Skala całego kompleksu oraz wielkość kamiennych bloków użytych w budowie stawia osadę z " Góry Zyndrama" bliżej podobnych kompleksów znanych z kultur epoki brązu basenu Morza Śródziemnego niż jakiejkolwiek kultury rozwijającej się równolegle w tym czasie w Europie.

                                                            Powyżej "idol wiolinowy"

Należy zwrócić uwagę, że całość kompleksu została wykonana natychmiast po przybyciu w te strony kolonistów z południa. Wskazuje to na to, że grupa ta była bardzo dobrze zorganizowana i posiadała gotowy zasób wiedzy i umiejętności co pozwoliło im na użycie z sukcesem kamiennego budulca. Wszystko wskazuje na to, że wiedza ta została zdobyta za pośrednictwem cywilizacji śródziemnomorskiej gdzie kamienne budownictwo rozwijało się od epoki wczesnego brązu. Na ten kierunek kontaktów wskazuje także odnaleziona w warstwie z około 1500 lat p.n.e. figurka niezidentyfikowanego żeńskiego bóstwa zwanego  ze względu na kształt "idolem wiolinowym" Taki rodzaj statuetki produkowany był masowo w Grecji mykeńskiej. Sezon wykopalisk w tym roku został już zakończony. Wykopy zostały zabezpieczone a wznowienie badań planowane jest na przyszły rok.

 

Kumari Kandam czyli zaginiony kontynent Oceanu Indyjskiego

Kiedy przywoływany jest temat zaginionego kontynentu, większość ludzi natychmiast ma na myśli Atlantydę. Atlantyda opisana przez Platona funkcjonuje w świadomości ludzi jako wysoko rozwinięta cywilizacja, zniszczona przez kataklizm. Opinie na jej temat są podzielone, czy jest to tylko literacka opowieść z morałem czy może Platon rzeczywiście opisał prawdziwą kulturę i jej zagładę. Tymczasem daleko na wschód funkcjonuje legenda o innym zaginionym kontynencie na, którym funkcjonowała rzekomo starożytna cywilizacja pochłonięta przez ocean.  Starożytne teksty i legendy Sri Lanki oraz Indii wspominają wiele razy o zatopionym lądzie znanym dziś szerzej jako Lemuria.

 

                                   Powyżej artystyczna wizja Kumari Kandam

Nazwa Lemuria jest stosunkowo nowa i została ukuta przez angielskiego geologa Philipa Sclatera w drugiej połowie XIX wieku. Angielski badacz zauważył w trakcie swoich badań, że skamieliny i szczątki kostne lemurów występują licznie na Madagaskarze i w Indiach rozdzielonych przez Ocean Indyjski lecz nie ma ich w Afryce i Bliskim Wschodzie położonych dużo bliżej Madagaskaru niż Indie.

 

W 1864 roku Sclater opublikował artykuł pod tytułem "The Mammals of  Madagascar" (Ssaki Madagaskaru) w którym ogłosił tezę, że w dalekiej przeszłości Indie i Madagaskar tworzyły niegdyś osobny kontynent, który nazwano Lemuria. Teoria Sclatera został uznana za wiarygodną i obowiązywała przez pewien czas jako wyjaśnienie migracji lemurów z Madagaskaru do Indii lub na odwrót. Wraz ze zrozumieniem przez naukowców, mechanizmów tektoniki oraz dryfu płyt tektonicznych teoria Sclatera została zarzucona  i większość naukowców uznała istnienie kontynentu na Ocenie Indyjskim za nieprawdopodobną.

 

Jednak idea zatopionego kontynentu nie umarła i wielu ludzi na świecie wierzy, że pod powierzchnią Oceanu Indyjskiego spoczywa zatopiony kontynent i pozostałości kwitnącej niegdyś na nim kultury. Termin Kumari Kamdan, którym Tamilowie zamieszkujący Sri Lanke opisują zaginiony ląd pojawił się w ich historiografii  po raz pierwszy w XV wieku.  Jednak Tamilowie powołują się także na starożytne teksty w których wiele razy wspomniano o lądzie zatopionym przez ocean.

 

Częścią tego lądu miało być istniejące naprawdę starożytne królestwo Pandja rozciągające się na terenie dzisiejszych południowych Indii oraz Sri Lanki. W legendach tamilskich można usłyszeć o trzech "sangamach". Pierwsze dwie "sangamy" pochłonięte zostały przez ocean w zamierzchłej przeszłości, trzecia "sangama" wybudowana około 600 roku p.n.e. funkcjonowała w mieście Madurai. Czym zatem były owe "sangamy"? Sangamy były rodzajem akademii naukowej gdzie zbierali się literaci i poeci by rozwijać  piśmiennictwo. Patronami tych akademii byli według legend władcy Pandji.

 

Ile jest prawdy o zatopionym kontynencie Kumari Kandam/Lemurii. Według naukowców z Indyjskiego Narodowego Instytutu Oceanografii poziom oceanów 14500 lat temu był aż o 100 metrów niższy a 10000 lat temu o 60 metrów. Jeśli opinia indyjskich naukowców jest prawdziwa to jest bardzo prawdopodobne, że istniało przynajmniej połączenie lądowe pomiędzy Indiami a Sri Lanką. Byćmoże globalne ocieplenie klimatu, które miało miejsce w okresie 12000 do 10000 lat temu spowodowało zalanie niżej położonych osad prehistorycznych. Opowieści o takim kataklizmie zapewne przekazywane były ustnie z pokolenia na pokolenie by zostać następnie spisane w jednej z "sangam" jako legenda o lądzie Kumari Kandam.

Jednym z dowodów na istnienie Kumari Kandam jest tak zwany Most Rama. Na długości 28 kilometrów rozciąga się pas mielizn łączący subkontynent indyjski z Sri Lanka. Jedni naukowcy widzą w tym twór natury, inni konstrukcję wykonaną przez człowieka, rodzaj grobli usypanej w odległej starożytności. Poemat Ramayana z około V wieku p.n.e. przytacza opowieść o Ramie, który by uwolnić swą żonę Sitę więzioną na wyspie Lanka rozkazuje wybudować groble po której przemaszerowała jego armia.

                                             Powyżej satelitarne zdjęcie Mostu Rama

Jak to bywa w większości przypadków, także w legendzie o Kumari Kandam/Lemurii czy Atlantydzie istnieje ziarnko prawdy z którego wykiełkowała wielka historia. Być może przez setki a nawet tysiące lat ustnego przekazu, autentyczne wydarzenia o lokalnym charakterze. Informujące o kataklizmie, który zniszczył kilka nadmorskich osad i miast urosły do rangi zaginionego w otmętach oceanów kontynentu. Być może wraz z postępem technologii dostępnej współczesnym naukowcom uda się pewnego dnia zlokalizować  owe zaginione cywilizacje.

 

 

 

Starożytne rytuały pogrzebowe praktykowane do dziś

Najstarsze znane nauce rytuały pogrzebowe, pochodzą sprzed 100.000 lat. Niezliczone kultury i cywilizacje przez tysiące lat wytworzyły swoje własne, unikalne obrzędy pogrzebowe, mające na celu w sposób godny wyprawić w zaświaty zmarłych członków swojej społeczności. Podczas gdy jedne kultury przywiązywały dużą wagę do zadbania o duszę człowieka, którą uważały za coś nadrzędnego i ważniejszego niż martwe ciało, które to często było zwyczajnie porzucane na pastwę dzikich zwierząt. Inne kultury wręcz obsesyjnie starały się zachować doczesną powłokę człowieka.

Niektóre z dziwacznych dla nas rytuałów nie są już praktykowane i wymarły wraz z ludami, które je stosowały. Jednak w odległych, trudno dostępnych rejonach świata, istnieją rdzenne grupy, które zachowały zwyczaje przodków i pielęgnują prastare rytuały przodków, sięgające swymi początkami setek a nawet tysięcy lat wstecz. Zapraszam na przegląd najdziwniejszych, prastarych rytuałów pogrzebowych z przeszłości.

1. Sarkofagi Karajia.

W 1928 roku potężne trzęsienie ziemi wstrząsnęło górami otaczającymi dolinę Utcubamba w Peru. Wtedy to po raz pierwszy naukowcy znalezli szczątki dziwnych figur, które spadając z wysokich trudno dostępnych klifów rozbiły się u podnóża góry. Szybko okazało się, że dziwne statuy wcale nie są tym na co wyglądają. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu naukowcy stwierdzili, że są to sarkofagi zawierające w sobie zmumifikowane szczątki ludzkie. Sarkofagi o wysokości do 2,5 m ulepione są z gliny, dla wytrzymałości wzmocnionej sianem. Sarkofagi lepiono na drewnianym stelażu wokół uprzednio, pieczołowicie zawiniętego w całun ciała. Po wymodelowaniu głowy, twarzy oraz męskich genitaliów, sarkofagi były malowane żółtą i czerwoną ochrą. Malunki imitują odzienie zmarłego a także biżuterię. Sarkofagi nazwane purunmachu zostały stworzone przez wojowniczy lud Chachapoya nazywany także Niebiańskimi Wojownikami.

                                                     Powyżej sarkofagi Chachapoya

Badania archeologiczne wskazują, że lud Chachapoya tworzył swą kulturę w tym regionie Peru od roku 200 n.e. Podbity został przez Inków na krótko przed przybyciem do Peru hiszpańskich konkwistadorów. Ciągłe powstania wszczynane przez lud Chachapoya broniący się przed wchłonięciem ich kultury, były krwawo tłumione przez Inków, którzy nie mieli lekko z krnąbrnym ludem. Resztki niegdyś wspaniałej kultury zniszczyli konkwistadorzy, którym nie oparli się sami Inkowie. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się kim byli pochowani w tak wyszukany sposób ludzie. Musieli być jednak kimś ważnym dla ludu Chachapoya, skoro zadano sobie ogromny trud by umieścić ich sarkofagi, wysoko na szczycie zasnutych mgłą gór lasu deszczowego. Kiedy naukowcy po raz pierwszy zapytali miejscową ludność o sarkofagi, ta wyrażała się o nich z wielką czcią i nazywała ich "starożytnymi mędrcami".

2. Wiszące trumny Syczuanu.

Kolejnym dziwnym rytuałem pogrzebowym są wiszące trumny z regionu Gongxian w prowincji Syczuan w Chinach. Rytuał taki nie jest ekskluzywny tylko dla Chin (można się spotkać z podobnymi praktykami na Filipinach i Indonezji). Setki drewnianych trumien, zawiesił na wysokich klifach wymarły przed 400 laty lud Bo. Lud ten przegrał walkę z dominującą w Chinach ludnością Han rządzoną przez potężną dynastię Ming. Chińczycy Han nie mieli litości i poddali pokonanych Bo niemal całkowitej eksterminacji (do dziś w Chinach przetrwały ludy, który swe pochodzenie wywodzą od wymarłych Bo. Są to Lachi zamieszkujący Wietnam i południowe Chiny oraz  lud Ku z prowincji Junan, który do dziś praktykuje zawieszanie trumien na klifach.)

                                 Powyżej wiszące trumny wymarłego ludu Bo

Lud Bo zadawał sobie wiele trudu by umieścić trumny wyrzezbione z jednego grubego pnia drzewa na klifach. Trumny te nie były malowane w żaden sposób, jednak zabezpieczano je pokrywą z brązu. Dziś oczywiście nikt już nie wie dlaczego to robiono. Istnieje teoria, że Bo chcieli umieścić swych zmarłych bliżej bogów i w ich zasięgu. Inna teoria jest bardziej prozaiczna i postuluje, że Bo w ten sposób zabezpieczali szczątki swych bliskich przed dzikimi zwierzętami. Tajemnicą pozostanie także w jaki sposób Bo umieszczali trumny wysoko nad ziemią. Przypuszcza się, że ciężkie trumny opuszczano na wcześniej przygotowane platformy za pomocą lin ze szczytu klifu. Według innej wersji Bo musieli zastosować jakiś rodzaj drewnianych rusztowań. Takie rusztowania byłyby pomocne i wygodne podczas wiercenia otworów pod paliki tworzące platformę.

3. Lud Toradżów i najbardziej skomplikowany rytuał pogrzebowy świata.

                    Powyżej  drewniane figurki symbolizujące zmarłych z ludu Toradżów

Toradżowie są rdzenną ludnością zamieszkującą środkową górską część indonezyjskiej wyspy Celebes. Większość Toradżów wyznaje dziś protestantyzm, jednak pozostała wśród nich grupa, która kultywuje animistyczną religię przodków. Częścią tej religii jest skomplikowany rytuał pogrzebowy.  Dla ludu Toradżów życie obraca się wokół śmierci, jednak nie w smutnym i przerażającym jej sensie. Dla Toradżów pogrzeb jest wielkim świętem życia i okazją do zabawy i wspominania zmarłego. Toradżowie uważają, że śmierć nie jest nagłym lecz raczej stopniowym procesem przechodzenia do Puya  krainy dusz i życia po śmierci.

                           Poniżej pochówki dziecięce zawieszone na drzewie    

                     Powyżej mumie zmarłych Toradżów przebierane są w trakcie święta Ma Nene

Gdy ktoś umiera w rodzinie Toradżów, rodzina zobowiązana jest do wyprawienia godziwego pogrzebu i wyprawienia serii ceremonii pogrzebowych zwanych Rambu Soloq. Wiąże się to z ogromnymi kosztami dla rodziny, która musi zebrać ku temu odpowiednie środki finansowe. Dlatego pogrzeb i uroczystości pogrzebowe odbywają się czasami kilka tygodni, miesięcy a nawet lat po śmierci zmarłego. W tym czasie zabalsamowane ciało zmarłego umieszczane jest w specjalnej chatce wybudowanej obok domostw rodziny. W tym pośrednim okresie zmarła osoba nie jest uważana za w pełni martwą a jedynie śpiącą lub cierpiącą chorobę a jej dusza ciągle przebywa w wiosce pośród mieszkańców. W tym czasie krewni zmarłego symbolicznie karmią zmarłego, opiekują się nim a nawet zabierają ze sobą na pola do pracy. W tym sensie zmarły ciągle jest częścią społeczności i uczestniczy w jej życiu.

Uroczystości pogrzebowe trwające czasami kilkanaście dni (zależy to od tego jak bogaty był zmarły i jaki miał status społeczny, tylko najbogatsi maja prawo do rozbudowanych uczt pogrzebowych) rozpoczynają się od uczty pogrzebowej której kulminacją jest rytualny ubój bawołu/bawołów, świń oraz walki kogutów, liczba poświęconych zwierząt zależy oczywiście od zamożności rodziny zmarłego. Czasami liczba zabitych bawołów idzie w dziesiątki a świń w setki. Ucztującym towarzyszy muzyka, pieśni pogrzebowe oraz poematy. Zabite zwierzęta złożone są jedno obok drugiego oczekując na swojego właściciela, który aż do zakończenia uroczystości pogrzebowych je w "fazie snu". Dzięki bawołom zmarły ma się dostać szybciej do Paya.  Bawoły, które są podstawą gospodarki Toradżów maja także towarzyszyć zmarłemu w zaświatach gdzie będzie wiódł szczęśliwe życie zajmując się tym samym co na ziemi.

Toradżowie stosują trzy metody pochówku zmarłych. Pierwsza polega na złożeniu trumny w naturalnej jaskini w klifie, druga wymaga wycięcia w skale  specjalnego balkonu na trumnę co jest oczywiście czasochłonne i wymaga sporych funduszy. Wreszcie trzecia metoda polega na umieszczeniu trumny na platformie lub w wypadku małych dzieci zawieszeniu na linie zwisającej z klifu lub drzewa.  Tau tau symboliczna, odziana w ubrania drewniana figurka, przedstawiająca zmarłego. Ustawiana jest na krawędzi jaskini lub balkonu tak by zmarły mógł obserwować całą okolicę. Każdego roku w sierpniu w czasie uroczystości zwanej Ma Nene krewni uroczyście wyjmują zmarłych z ich trumien, by zmienić ubranie zmarłego, wymyć go i uczesać. Po tych czynnościach mumie obnoszone są po wsi w uroczystej procesji, po zakończeniu której składane są na następny rok do trumien. Tak w wielkim skrócie oczywiście, wyglądają obyczaje pogrzebowe Toradżów.

3. Famadihana

                                    Powyżej  szczątki zmarłego zawijane w nowy całun

Famadihana jest rytuałem pogrzebowym stosowanym przez lud Merina zamieszkujący Madagaskar. Rytuał polega na wyjęciu zmarłego z jego grobu i zawinięciu jego szczątków w nowy czysty całun zwany "lamba mena"  i ponownego pochówku.  Ceremonia ta stosowana jest wtedy gdy zmarły umarł z dala od rodzinnych stron i jego szczątki przenoszone są w rodzinne strony do permanentnego grobu. Oprócz tego ceremonia odbywa się regularnie co około siedem lat, tradycyjnie w porze suchej od czerwca do września. W uroczystościach trwających nawet tydzień szczątki zmarłego zawinięte w nowy całun obnoszone są przez krewnych po wiosce i okolicy. W czasie takiej procesji zmarłemu pokazuje się co się zmieniło w wiosce, informuje się o nowych projektach i nadchodzących wydarzeniach. Zmarły chowany jest ponownie przed zmierzchem.

            Powyżej uroczysta procesja w czasie święta Famadihana na Madagaskarze

Lud Merina  gości  swoich zmarłych w domu, by następnie przenieść ich szczątki w procesji i złożyć do rodzinnego grobu o godzinie 15:00. Panuje atmosfera strachu przed kontaktem ze zmarłymi i grobami. Szczątki zmarłych niosą na ramionach kobiety „zmuszane” przez mężczyzn do procesji i do tańca na specjalnie przygotowanych scenach. Po dojściu do grobu, mężczyźni wydobywają szczątki innych zmarłych, które również obnoszone są przez kobiety kilkakrotnie wokół grobu. Następnie kobiety siadają wokół grobu, trzymając szczątki zmarłych na kolanach, a mężczyźni przemawiają, prosząc przodków o błogosławieństwo, tzw. tsodrano i informują, o tym, kto z obecnych podarował jaki całun. Po przemowach kobiety ponownie tańczą ze szczątkami. Atmosfera zmienia się, strach przeradza się w radość, szczątki zmarłych są  następnie składane do grobu przez mężczyzn.

W kulturze malgaskiej przodkowie odgrywają ważną rolę. Według lokalnych wierzeń duchy przodków, jeśli są traktowane z należytym szacunkiem, opiekują się potomkami, zapewniając im dobrobyt i szczęście. Ceremonia famadihana jest przejawem szacunku dla przodków, których doczesne szczątki muszą być otoczone należytą opieką Podczas ceremonii kobiety, które starają się zajść w ciążę, zabierają fragment starego całunu i chowają go pod materacem łóżka, wierząc że sprowadzi nań płodność.

4. Pogrzeb powietrzny

Dla nas ludzi wychowanych w Europie chyba najbardziej szokującym rytuałem pogrzebowym będzie tak zwany oczywiście w przenośni "pogrzeb powietrzny", który zostawiłem na sam koniec. Rytuał ten praktykowany jest w buddyzmie i zoroastryzmie. Polega on na pozostawieniu zwłok na pożarcie ptactwu i innym dzikim zwierzętom.

Buddyzm utrzymuje, że ludzkie ciało jest tylko tymczasowym miejscem przebywania ludzkiego intelektu oraz odrzuca ideę o zmartwychwstaniu ciała i istnieniu duszy. Z tych powodów buddyjskie pogrzeby polegają na niszczeniu ludzkiego ciała najczęściej przez kremację. Tam gdzie kremacja jest utrudniona lub niemożliwa z powodu braku dostatecznej ilości drewna, ciała zmarłych pozostawia się na żer dzikim zwierzętom.

                 Powyżej grabarze przygotowują zwłoki do pochówku powietrznego

W Mongolii taka forma pochówku występowała aż do początku XX. Po dojściu komunistów do władzy ta forma pochówku została zabroniona i zastąpiona grzebaniem zmarłych w ziemi. W Mongolii zwłoki nie były nacinane ani rozdrabniane tylko zwyczajnie pozostawiane w stepie dla ptaków i wilków.

Wyznawcy zoroastryzmu praktykowali pozostawianie zwłok w specjalnych "wieżach milczenia" gdzie także stanowiły żer dla ptaków. Postępowanie takie wynika z przekonania, że zwłoki są nieczyste  i w trakcie ich usuwania nie może być skażona ani  ziemia ani ogień. Obecnie zwyczaj ten praktykują Parsowie czyli zoroastryjscy uciekinierzy z Persji, zamieszkujący głównie okolice Bombaju w Indiach.

Jednak miejscem gdzie najczęściej spotyka się obecnie pochówki "powietrzne" jest Tybetański Region Autonomiczny w Chinach. Po wielu latach utrudnień i zakazów ze strony chińskich komunistów obyczaj ten obecnie się odradza i jest w powszechnym użyciu.

Po zgonie następuje okres uroczystości pogrzebowych trwających nawet do pięciu dni. w czasie trwania tych uroczystości kapłan odczytuje Księgę Umarłych, co ma pomóc w opuszczeniu ciała martwego przez ciało subtelne, które udaje się do stanu "bardo" czyli stanu przejściowego pomiędzy śmiercią a kolejnymi narodzinami.

Po tych uroczystościach zwłoki zabierane są przed świtem przez grabarzy zwanych "Ragjapas" do ustronnej doliny zwanej Doliną Buddy w pobliżu świętej góry Kajlas. By ułatwić sępom zjedzenie zwłok grabarze nacinają ciało i czasami je rozczłonkowują. Kiedy sępy zjedzą tkanki miękkie, grabarze rozbijają grubsze kości na drobne kawałki by ptaki mogły je zjeść.

Jakkolwiek szokujące dla nas mogą być wszystkie wyżej opisane zwyczaje. Powinniśmy powstrzymać się z krytyczną oceną i potępieniem ludów stosujących owe praktyki. Wynikają one bowiem z wielowiekowych tradycji i wierzeń, sięgających w niektórych przypadkach głęboko w czasy przed historyczne. Ludy te wypracowały swe rytuały pogrzebowe pomagające im w radzeniu sobie ze stratą bliskich w połączeniu z własnymi unikalnymi systemami wierzeń religijnych.  To jest ich sposób na okazanie zmarłym członkom rodziny swojego respektu, pamięci oraz miłości.

Bitwa o Borujsk, ostatnia szarża polskiej kawalerii

Polska w ciągu swej długiej historii zawsze polegała na kawalerii broniącej granic naszego państwa. Nie inaczej były w czasach II RP. Kawaleria była wtedy elitą i trzonem Wojska Polskiego. To właśnie z tym okresem oraz kampanią wrześniową Polacy najczęściej kojarzą kawalerię. Ale mało kto wie, że epopeja polskiej kawalerii nie zakończyła się wraz z klęską wrześniową.

 

Wiosną od marca do maja 1944 roku w Trościańcu na Ukrainie została sformowana 1 Samodzielna Warszawska Brygada Kawalerii. Brygadę sformowano według sowieckiego etatu 06/450 samodzielnej brygady kawalerii. Stan brygady wynosił najpierw 3025 żołnierzy by po zmianach osiągnąć liczbę 3500 żołnierzy, pierwszym dowódcą został płk Włodzimierz Radziwanowicz.

 

75% żołnierzy stanowili weterani walk wrześniowych z 19 Pułku Ułanów Wołyńskich i 21 Pułku Ułanów Nadwiślańskich. Reszta żołnierzy miała za sobą służbę w innych pułkach kawaleryjskich II RP. Kadra oficerska składała się głównie z oficerów rosyjskich posiadających polskie pochodzenie. Braki w kadrze oficerskiej niższego szczebla rozwiązano poprzez promocję podoficerów na stopnie oficerskie.

 

Po wkroczeniu na ziemie polskie w skład jednostki włączono grupę żołnierzy z 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej. Rozkazem numer38 z 8 maja 1944 roku brygadę włączone w struktury 1 Armii Wojska Polskiego i w składzie tej armii brygada przeszła cały szlak bojowy aż do samego Berlina.

                                              W czasie defilady 15 sierpnia w Lublinie

Najcięższe boje brygada stoczyła zimą 1945 roku w czasie operacji pomorskiej mającej na celu przełamanie Wału Pomorskiego. Wcześniej jednostka uczestniczyła w walkach w rejonie Warszawy i na Pomorzu głównie w charakterze piechoty, koni używając tylko do transportu. Jednak pod  Borujskiem przyszło im wykonać ostatnią szarżę kawaleryjską w historii polskiej kawalerii a być może i historii kawalerii w ogóle.

 

Pod Borujskiem Niemcy obsadzili wybudowaną wczesniej trzecią linię obrony. Linia ta nie składała się z betonowych umocnień jakie Polscy żołnierze musieli zdobyć na pierwszej linii umocnień Wału Pomorskiego. Wokół Borujska i sąsiednich wsi Niemcy wybudowali kompleksowy system bunkrów ziemnych i ziemnych przeszkód inżynieryjnych oraz pól minowych. W pasie natarcia jednostek polskich broniła się bardzo doświadczona i ostrzelana w walkach 163 Dywizja Piechoty Wehrmachtu.

 

 

Pierwsze ataki na rejon umocniony Borujsk i Żabin nie przyniosły efektu i zostały odparte przez Niemców. 1 marca po 30 minutach przygotowania artyleryjskiego do ataku ruszyły oddziały 2 Warszawskiej Dywizji Piechoty im Henryka Dąbrowskiego. Silny ogień z niemieckich pozycji zatrzymał jednak piechotę, która zaległa pod ostrzałem w szczerym polu.

 

Kolejny atak przy wsparciu czołgów 2 batalionu pancernego ze składu 1 Brygady Pancernej im Bohaterów Westerplatte też nie przyniósł skutku. Załamało się także natarcie przeprowadzone po wprowadzeniu do boju dodatkowych czołgów z 1 batalionu czołgów z fizylierami na pancerzu. Piechota zalegała pod celnym ogniem wstrzelanych w przedpole karabinów maszynowych, których obsługi miały świetny widok na przedpole ze swych pozycji położonych na pagórku na, którym znajduje się wieś Borujsk.  Czołgi zaś odcięte od piechoty padały łupem Niemców wyposażonych w pancerfausty i chowających się w licznych "lisich norach".

 

Zbigniew Flisowski uczestnik walk pod Borujskiem tak wspomina ten moment.

 

"zrobili szachownicę z pancerfaustów fantastycznie zamaskowanych, każdy w dołku, obok po dziesięć sztuk poukładanych pancerfaustów"

 

Po załamaniu się kolejnych ataków do walki skierowano wydzielone oddziały brygady kawalerii. Początkowo brygada kawalerii miała ścigać Niemców po przełamaniu ich pozycji przez piechotę i czołgi.  Plan jednak uległ zmianie i dowództwo postanowiło podjąć próbę przełamania niemieckich linii śmiałym, szybkim atakiem kawalerii.

 

Do szarży skierowano dwa szwadrony ułanów dowodzone przez por. Zbigniewa Staraka i ppor. Mieczysława Spisackiego.  Atak, który ruszył o godzinie 15:45 wspierany był przez oddział artylerii konnej.

 

Dowodzący szarżą por. Starak tak wspomina początek bitwy.

 

"Strzeliła w górę czerwona rakieta. Padła komenda lance, szable w dłoń. Rozwinięte w linie plutony wyskoczyły z lasu. Cwałem doszliśmy do toru kolejowego, przeskoczyliśmy przezeń, przejechaliśmy się po szachownicy grenadierów, którzy niszczyli nam pancerfaustami czołgi"

 

 

Ten sam moment opisuje wspomniany wcześniej Zbigniew Flisowski.

 

"Plutony pędziły teraz prawie w jednej linii cwałem. Zdzierałem sobie gardło, poprawiając szyki. Wspaniały to był widok ta rwąca fala naszego natarcia. Minęliśmy naszą piechotę, minęliśmy czołgi. O czym się myśli w takiej chwili? Tylko o jednym dorwać się do wroga. Przeskoczyliśmy przez wnęki pancerfaustników, konie brały rowy, kto się wychylił lub uciekał dostawał szablą".

 

             Ułan 1 Warszawskiej Samodzielnej Brygady Kawalerii pod Warszawą latem 1944 roku.

Wśród Niemców wybuchła panika. Niemcy rzucili się do ucieczki porzucając swe pozycje i broń. Umożliwiło to polskiej piechocie wznowienie ataku, do natarcia ruszyły również czołgi z 1 batalionu pancernego. w tym samym czasie ułani kontynuowali szarżę.

 

Jeszcze raz oddajmy głos por. Starakowi.

 

"Prawie bez strat zaatakowaliśmy okopy przeciwnika, z których pryskali jak myszy spod miotły wystraszeni żołnierze niemieccy, porzucając broń. Cięliśmy i dalej. Tuż przed Borujskiem dopadliśmy jaru, który przylegał prawie do samej wsi. Spieszyliśmy się i ruszyliśmy do ataku w kierunku kościoła".

 

O 17:00 Borujsko było zdobyte. Niemcy stracili ponad 500 zabitych i 50 rannych. Po stronie polskie poległo 147 żołnierzy a 349 odniosło rany, wśród kawalerzystów poległo 7 ułanów a kilku odniosło rany.

 

Po walkach na Wale Pomorskim brygada kontynuowała swój szlak bojowy przez Mrzeżyno gdzie uczestniczyła w zaślubinach Polski z Bałtykiem, by następnie dotrzeć na północne przedmieścia Berlina i pomóc w zamknięciu pierścienia okrążającego stolicę III Rzeszy. Szlak bojowy jednostka zakończyła na wschodnim brzegu Łaby w okolicach Wandlitz. Rozkazem z dnia 15 maja 1945 roku jednostkę przekształcono w 1 Warszawską Dywizję Kawalerii o etatowym stanie 6600 żołnierzy. Po kolejnych redukcjach w całych siłach zbrojnych, związanych z przechodzeniem na etaty pokojowe, jednostkę ostatecznie rozformowano 27 stycznia 1947 roku. Z dywizji wydzielono tylko 100 osobowy oddział, który przeformowano w Szwadron Reprezentacyjny Prezydenta RP. W połowie 1948 roku także i ten oddział został rozwiązany. 1 Warszawska Dywizja Kawalerii była ostatnią wielką bojową jednostką kawalerii w Polsce, która zamknęła wielowiekową chlubną tradycję kawaleryjską w Polsce.

Strony

Subscribe to tojuzbylo.pl RSS